Bardzo ludzkie Zoo w Singapurze
Kolejnego poranka stanęliśmy przed etycznym dylematem. Mieliśmy w planach Zoo w Singapurze. Wszystko we mnie krzyczało – nie idź tam. Ogrody zoologiczne nie są moimi ulubionymi miejscami, bo w wielu z nich zwierzęta po prostu mają kiepskie warunki. Jednak w opozycji do moich doświadczeń zoologicznych stało to, co czytałam o Zoo w Singapurze przed podróżą do Azji. Dysonans poznawczy jest czymś, co motywuje do działania, więc ostatecznie decyzja zapadła. Idziemy do Zoo w Singapurze i sprawdzamy je na własnej skórze.
W kierunku królestwa fauny i flory
Nie bylibyśmy Kamilem i Gohą, gdyby nie przydarzyło nam się coś nieoczekiwanego w drodze do zoo. A zaczęło się niewinnie. Z minami pewniaków wsiedliśmy do metra i ruszyliśmy w kierunku stacji Khatib, skąd autobus Mandai Khatib Shuttle miał nas zabrać do celu. Na miejscu jednak okazało się, że niestety autobus nas nie zabierze, bo nie ma rampy dla wózków i musimy pojechać taksówką, albo szukać innego sposobu. Wsiadanie do taksówki z lewej strony samochodu jakoś nam się nie uśmiechało. Ale przecież przygoda z zoo w Singapurze nie mogła się tak skończyć. Postanowiliśmy poszukać połączenia komunikacją publiczną.
Cofnęliśmy się do stacji metra Ang Mo Kio i stamtąd wsiedliśmy w autobus 138. I tak po około 40 minutach byliśmy pod wejściem do zoo.
Zoo w Singapurze to tylko jeden z elementów całości
Jadąc autobusem mieliśmy okazję zobaczyć rozbudowę czegoś, co nazywaliśmy zoo. Okazało się później, że zoo w Singapurze to zaledwie jeden z czterech parków tematycznych (a już niedługo pięciu) będących we władaniu Wildlife Reserve Singapore. Poza zoo doświadczyć tu możecie River Safari, Night Safari i Jurong Bird Park. Nie bardzo wiedzieliśmy, co wybrać i ile czasu zajmie nam zwiedzanie, więc wybraliśmy się do kasy po informacje.
Ku naszemu zdziwieniu ilość kas powodowała, że nie było tu kolejek i już po chwili uzyskaliśmy informację, że na pierwszą wizytę zdecydowanie powinniśmy wybrać samo zoo, bo po prostu nie damy rady zwiedzić nic więcej. Zapytaliśmy jednak przy okazji, jak wygląda dostosowanie zoo w Singapurze i w odpowiedzi ujrzeliśmy zdezorientowaną minę kasjerki. Zrozumieliśmy, że choć nie ma głupich pytań, tutaj zdecydowanie było ono głupie. Pani jednak uprzejmie odpowiedziała nam, że zoo gotowe jest na przyjęcie niepełnosprawnych turystów. Pozostało zatem tylko zapłacić za bilety. Serce bolało mnie lekko, kiedy płaciłam 37 singapurskich dolarów za osobę (około 100 zł), ale szybko miało się okazać, że to dobrze wydane pieniądze. Zanurzyliśmy się w krainie ponad 300 gatunków zwierząt, mieszkających w singapurskim zoo.
Ludzkie oblicze Zoo w Singapurze
Od początku było ciekawie. Liczyliśmy na trzy, może cztery godziny oglądania zwierząt na sporych wybiegach i tyle. Nic bardziej mylnego, bo na Zoo w Singapurze trzeba przeznaczyć prawie cały dzień, ale to miało do nas dotrzeć o wiele później.
Tymczasem weszliśmy w świat bajki. Nigdy nie sądziłam, że wchodząc do zoo poczuję zadowolenie i spokój, a tutaj oba te uczucia spłynęły na mnie jednocześnie.
To urządzone w klimacie deszczowego lasu miejsce daje niezwykłą możliwość podziwiania cudów flory i fauny, przy zminimalizowaniu poczucia zamknięcia. Przede wszystkim zamknięcia zwierząt. Żyją one na olbrzymich przestrzeniach, w warunkach niemalże wiernie oddających ich naturalne środowisko życia.
Nie ma tutaj krat czy klatek, nie ma smutnych osowiałych osobników, na które aż żal patrzeć. Ogrodzenia, jeżeli występują, są tak wkomponowane w przestrzeń, że stają się praktycznie niewidoczne.
Byliśmy oboje pod ogromnym wrażeniem. Szczególnie, że przygodę z Zoo w Singapurze zaczęliśmy od krokodyli i aligatorów, które pływają lub wygrzewają się tuż pod stopami odwiedzających. Już po kilku chwilach nad głowami skakały nam małpy i miały nas totalnie w nosie. Żyły swoim normalnym dniem, co sprawiało nam niezwykłą frajdę.
Przechodząc dalej podziwialiśmy kolejne gatunki zwierząt: słonie, zebry, strusie, warana z Komodo, kangury, pelikany, lwy, syberyjskie tygrysy, żyrafy, hipopotamy pigmejskie, węże czy jadowite pająki.
A wszystko to podzielone na strefy występowania fauny i flory takie, jak Australazja (aż musiałam sprawdzić, gdzie to jest), Zamarznięta tundra, Dzika Afryka, Reptopia czy Królestwo naczelnych. Oczywiście znalazłam tutaj moje ukochane żółwie i z podziwem patrzyłam na warunki, jakie im stworzono. Ideał. Mogłabym zostać wśród tych piękności, żyjących w Zoo w Singapurze i naprawdę ciężko było mnie stamtąd wyciągnąć.
Nogi bolały nas coraz bardziej i godzina za godziną mijała nam wśród kolejnych „achów” i „ochów”. Z każdym krokiem Zoo w Singapurze pokazywało nam coś nowego. Dbało o zwierzęta, ale dbało także o odwiedzających je ludzi. Co krok znajdowały się tutaj ocienione ławki, czy miejsca do odpoczynku i regeneracji sił. Po tym olbrzymim obszarze jeździła nawet kolejka, a na dzieci czekały różne atrakcje i place zabaw. Mnogość ścieżek, którymi mogliśmy podążyć przyprawiała nas o zawrót głowy i często sprawdzaliśmy gdzie się znajdujemy na rozlokowanych dość często mapach tego niezwykłego miejsca.
A do tego wszystkiego Zoo w Singapurze było doskonale przygotowane na niepełnosprawnych turystów. Podjazdy były wszędzie, Owszem, niektóre z nich może trochę zbyt strome, ale skoro daliśmy z Kamilem radę i pialiśmy z zachwytu, jak koguty o poranku, to naprawdę znaczy, że było w porządku.
Przy każdym wybiegu było takie miejsce, które pozwalało osobie poruszającej się na wózku poczuć się jak pełnosprawna osoba i obserwować zwierzęta z wygodnej perspektywy. Przy wybiegu dla słoni azjatyckich dostrzegłam nawet specjalnie przygotowane dla wózkowiczów miejsce do karmienia zwierząt. O właśnie, karmienie zwierząt. W Zoo w Singapurze odbywa się ono w ściśle określonych godzinach i nie można tego robić samowolnie. I naprawdę nie widzieliśmy nikogo, kto by próbował. Piękny był ten szacunek okazywany przez ludzi często ginącej przyrodzie.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Azji to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Kiedy myślisz, że nic cię już nie zaskoczy…
… to dzieje się z reguły inaczej. Tak też było podczas naszego zwiedzania Zoo w Singapurze. Ni stąd, ni zowąd trafiliśmy na pokaz. Pomyśleliśmy, że ideał właśnie sięgnął jednak bruku i mieliśmy wyjść, ale powstrzymało nas to, co usłyszeliśmy.
Okazało się, że trafiliśmy na zajęcia edukacyjne, podczas których prowadząca prezentowała zwierzęta, wprowadzane przez opiekunów i prezentujące swoje naturalne zachowania.
Opowiadała o zagrożeniach, o tym jak ważny jest szacunek i dbałość o otaczający nas świat.
Mówiła o konieczności zachowania go dla następnych pokoleń i o tym, że na 26 hektarach Zoo, spośród 300 gatunków, aż 34% to te, zagrożone wyginięciem. Wszystko to w prostych słowach, które trafiały wprost w najczulsze nuty człowieczej duszy. A potem finał pokazu nas rozłożył na łopatki. Zaroiło się od zwierząt. Były wszędzie i były piękne. A w centrum tego wszystkiego dumnie prezentujący swoje wdzięki, niezwykle rzadki paw albinos zachowujący się, jak gwiazda na czerwonym dywanie.
I zdanie, które zapamiętam do końca życia. Prawda jest taka, iż to człowiek jest największym niszczycielem i zagrożeniem dla Naszej Planety, ale paradoksalnie jest też jedyną istotą zdolną ją uratować. To zdanie spowodowało, ze pokochaliśmy Zoo w Singapurze i podczas najbliższego pobytu z pewnością odwiedzimy pozostałe parki. Moja niechęć i dylemat zostały tylko mglistym wspomnieniem, o którym nie warto pamiętać.
Przypomniały się za to o sobie nogi, ręce i żołądek, więc na zakończenie dnia udaliśmy się do restauracji w zoo, gdzie wśród przechadzających się pawi zjedliśmy niezwykle smaczny posiłek.
Następny dzień miał być tym ostatnim w Singapurze i wiedzieliśmy, że z pewnością będzie równie udany.
Film o tym jak zorganizować wyjazd do Singapuru
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
A gdzie surykatki? 🙁