Wielki powrót, czyli Chorwacja po raz drugi. Część 6 – Jeziora Plitwickie i wózek cd
Zapraszam na kontynuacje opowieści o naszej wyprawie do Narodowego Parku Jezior Plitwickich w Chorwacji (część pierwsza tutaj).
… Tę radość zakłócał nam trochę rosnący niepokój, wynikający z faktu piętrzących się trudności, jakie fundowała nam natura. Ale byliśmy już blisko stacji numer 1, do której ostatecznie dotarliśmy, znowu korzystając z pomocy turystów, którzy tak, jak my udawali się na kolejkę.
Jak widzicie jest tu bar i stoliki, pozwalające odpocząć. Jest również rozkład jazdy kolejki, która kursuje co 30 minut od godziny 8:00 do 17:30. Znowu poczuliśmy wiatr w żaglach, bo uzyskaliśmy informację, że kolejka jest dostosowana dla osób niepełnosprawnych. Lekko zdziwieni obserwowaliśmy przyjazd kolejki z takim oto znaczkiem.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Chorwacji to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Jakoś wysoko, nie widać platformy. No ale cóż, przecież się nie poddamy. No i teraz moi drodzy posłuchajcie, a właściwie przeczytajcie uważnie, co napiszę o dostosowaniu owej kolejki. Kolejka dostosowana jest tak: kierowcy to dwóch silnych mężczyzn zastępujących platformę, którzy wniosą Was do środka tego wehikułu, którym podążycie dalej i wystawią na docelowej stacji. Robią to z uśmiechem na twarzy i są bardzo mili, ale czy to jest dostosowanie?! To nie koniec jeszcze. Samo wejście dostosowane jest tak, że nie ma podłużnej barierki, która odgradzała wchodzących od wychodzących. Wygląda to tak:
I to jest koniec dostosowania. Ze zdumienia chciało mi się śmiać, gdyby nie to, że obawiałam się, aby Kamil nie wylądował na ziemi, wyrzucony w wózka. Turyści, którzy to widzieli również przecierali oczy ze zdumienia i proponowali pomoc. Koniec, końców znaleźliśmy się we wnętrzu pojazdu i ruszyliśmy nieciekawą drogą do stacji numer 3, a stację numer dwa pozostawiliśmy sobie na koniec wędrówki.
Jak widzicie, znowu mamy stoliki i knajpki, gdzie można zakupić jedzenie, napoje i odpocząć. My zamiast odpoczywać postanowiliśmy sprawdzić ostatnią z narysowanych przez panią w informacji dróg pieszych dostępnych dla osoby niepełnosprawnej. Na lewo od stacji jest wejście na kładkę wzdłuż Prošćansko Jezero, tam jednak Kamil nie mógł wejść, bo jakość kładek nie nadaje się dla wózka inwalidzkiego.
Skierowaliśmy się zatem na prawo i dotarliśmy w takie oto miejsca:
Korzenie bardzo przeszkadzały w dotarciu na skraj wodospadu, ale dopięliśmy swego i zrobiliśmy sobie nawet selfie, by potem podziwiać przelewającą się przez progi i bariery wodę. Wróciliśmy do zabudowań stacji i tam spotkaliśmy Sebastiana i Natalię, naszych współtowarzyszy podróży, z którymi rozstaliśmy się przy wejściu numer 1. Byli pod wrażeniem kładek, ścieżek i jaskiń i dzięki nim mogę pokazać Wam kilka ich zdjęć z miejsc, które mogą stać się udziałem osób pełnosprawnych.
Kamil, chyba widział moje rozczarowanie i niedosyt. Postanowił zatem zostać z naszymi współtowarzyszami, którzy mieli zamiar odpocząć, a ja wyruszyłam w szybką, samotną trasę, by choć trochę tu zobaczyć. Zaczęłam od kładki prowadzącej brzegiem Prošćansko Jezero.
Jak okiem sięgnąć woda i piękno przyrody. Wściekałam się widząc płaską kładkę, na której jedyną przeszkodą była jej nierówność. Klęłam na brak zaradności ze strony władz parku, bo choć tą małą jego cześć można było dostosować i dać osobie niepełnosprawnej pocieszyć się tym miejscem.
Widziałam robotników naprawiających kładki, używających nierównych kawałków drewna, by wyglądało naturalnie. Tak rozmyślając podziwiałam widoki.
Aż dotarłam do jeziora Ciginovac, które również zaprezentowało mi swoje uroki. Wodospady, kaskady, lazur wody i mnogość zwierząt wszelakich. Było już prawie południe, więc i bardzo tłoczno. Niemożliwym prawie zdawało się zrobienie dobrego zdjęcia. Postanowiłam postarać się dla Kamila, żeby choć to móc mu pokazać.
Tu też trasa robi się trudniejsza, pojawiają się zejścia i schody, bo jednak różnica poziomów między jeziorami jest znaczna. I tu już nie miałam pretensji do Narodowego Parku Jezior Plitwickich o brak dostosowania, bo byłoby to naprawdę trudne. Wkrótce dotarłam do kolejnych jezior: Okrugljak, Malo, Vir, Veliko i Batinovac. Sami popatrzcie, co ukazało się moim oczom.
Pięknie prawda? Szkoda tylko, że oglądałam to sama, ale nie można wszakże mieć wszystkiego. Fotografowałam, nagrywałam i wracałam do Kamila. Natalia i Sebastian wciąż tam byli i odradzili nam rejs statkiem, w który mieliśmy się wybrać ze stacji numer 2, mówiąc, że tylko wodę zobaczymy. Ponadto do przystani prowadzić miało 200 schodów. Coprawda wiedzieliśmy, że możemy skorzystać z drogi dla samochodów, ale ta była podobno bardzo stroma. Sprawa była jasna. Postanowiliśmy udać się do stacji numer 2 i stamtąd do wejścia 2, a Sebastian i Natalia mieli pojechać dalej, odebrać volvo z parkingu przy wejściu numer 1 i podjechać po nas, bo wyjaśniliśmy im jak wygląda droga pomiędzy stacją st1 i wejściem 1. Nie chcieliśmy znowu tego przeżywać. Tak więc wysiedliśmy na stacji nr 2 (ST2) i… cóż mam Wam napisać, nie było lekko. Okazało się, że od stacji do wejścia jest daleko, stromo i kręto i nie damy rady podjechać tam wózkiem sami. Ponadto, Sebastianowi nie będzie wolno po nas zjechać, bo tylko samochody Narodowego Parku Jezior Plitwickich mogą to uczynić, chociaż zaraz obok stacji jest hotel, do którego goście zjeżdżają bez problemu. Jednakże miły pracownik parku zaproponował, że wywiezie nas na górę. Nawet nie podejrzewałam wtedy…
…że z parku wyjedziemy w bagażniku vana. Ze śmiechu nie mogłam się opanować, ale dałam rade zrobić szybko zdjęcie, które możecie powyżej zobaczyć. Pracownik Parku nie był zadowolony, ale musiałam to zrobić. Na górze wysłaliśmy kartki i zapakowaliśmy się do naszego auta, które zawieźć nas miało do Mastrinki.
Podsumowanie wizyty w Narodowym Parku Jezior Plitwickich
Zastanawiać Was może, po co to wszystko? Dla nas i dla Was tak naprawdę. Realizujemy swoje plany i marzenia, sprawdzając przy tym, jak to jest z tym dostosowaniem w Polsce i na Świecie. Narodowy Park Jezior Plitwickich, choć porywająco piękny, nie zdał egzaminu z dostosowania, bo nie był „troche trudny”, był „nieludzko trudny”. To, że poradziliśmy sobie, to zasługa naszego uporu i determinacji, jednakże za cały ten wysiłek, szczególnie dla Kamila nagroda była marna. Pod względem technicznym zdecydowanie polecam Narodowy Park Rzeki Krka, o którym już pisaliśmy. Natomiast po raz kolejny zachwyceni byliśmy ludźmi, których spotkaliśmy, szczególnie pracownikami parku – troskliwi, empatyczni, pomocni, uśmiechnięci. Nikt nie zapytał „Co tu robicie?”, ale „W czym mogę pomóc?”. I za to ogromny plus i podziękowanie ode mnie.
Pożegnanie z Chorwacją i powrót do domu
Narodowy Park Jezior Plitwickich był ostatnim punktem naszego programu zwiedzania, po którym ostatnie chwile spędzaliśmy leniwie w Mastrince i Trogirze, łapiąc słońce i delektując się winem w dobrym towarzystwie naszych współtowarzyszy podróży. Wkrótce o poranku spakowaliśmy nasze manatki i wyruszyliśmy w powrotną podróż do Olsztyna, nie wiedząc jeszcze wtedy, że to nie był koniec naszych przygód podczas tej wyprawy. W drodze powrotnej nocować mieliśmy w miejscowości Milovice w Czechach, więc ustawiliśmy GPS i ruszyliśmy w podróż. Nic się nie działo do momentu, w którym okazało się, że zlokalizowane tuż przy granicy Milovice to nie te Milovice, które trzeba. Okazało się, że w Czechach jest co najmniej pięć miejscowości o tej nazwie. Zrobiło się nerwowo, szczególnie, że po wykonaniu telefonu przez Kamila do Ranch Milovice okazało się, że musimy przejechać jeszcze około 300 km i mamy uważać, bo w okolicy właściwych Milovic jest zamknięta droga i trzeba kierować się jakimś nieoznaczonym objazdem. Właścicielka podała nawet numer telefonu i powiedziała, że będą na nas czekać. Robiło się ciemno więc nie oszczędzaliśmy samochodów i gnaliśmy czeskimi drogami, jakby nas sam diabeł gonił. Zgodnie z umową, Kamil chciał zadzwonić do kobiety z Ranch Milovice, żeby podała nam wskazówki dotyczące objazdu, jednak okazało się, że podała nam za mało cyfr w numerze telefonu. I zaczęła się masakra. Dojechaliśmy do końca drogi, która wedle GPS’a miała prowadzić dalej, ale po prostu jej nie było. Chłopaki stwierdzili, że mamy 50 metrów do zjazdu w lewo, więc mimo braku asfaltu spróbujmy pojechać do przodu. Nie zacytuję Wam moich słów, bo się do tego nie nadają, ale klnąc na czym świat stoi potoczyłam się do przodu i wiecie co? Dojechaliśmy do torów, za którymi mieliśmy skręcić w lewo. Przed torami ziała wielka dziura a zza torów wyglądał na nas zając. Nie, to nie pomyłka – zając o błyszczących ślepiach i trzęsących się uszach zdawał się z nas śmiać. Cóż było robić, zawróciliśmy i mając czubek nosa za przewodnika ruszyliśmy szukać naszych „łóżek”. Gdyby nie mały drewniany znak wypatrzony przeze mnie, pewnie nie dotarlibyśmy tam do rana. Nagle na rozdrożu pojawił się pijany człowiek, który ostatkiem sił kontrolujących mięśnie machnął w lewo pokazując nam gdzie jechać. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale wyglądał jakby na nas czekał i mało tego pokazał właściwy kierunek. Dojechaliśmy do Ranch Milovice, które powitały nas zimnym czeskim piwem. Nawet ja sobie nie odmówiłam tej przyjemności. W świetle dnia miejsce naszego noclegu okazało się naprawdę ładne.
Pokoje mieliśmy nad stajnią, na piętrze, co lekko nas zaniepokoiło, ale okazało się, że i agroturystykę można przystosować, montując sprytnie wkomponowaną w balkon windę.
Ranek powitał nas słońcem, śniadaniem i uśmiechniętymi gospodarzami, którzy oprowadzili nas po swoich włościach.
Było naprawdę miło i przyjemnie, więc w dobrych nastrojach ruszyliśmy do Olsztyna i ta część drogi przebiegła naprawdę bez przeszkód, co powitałam z ulgą. Tak skończyła się nasza chorwacka przygoda, która obfitowała w wiele wrażeń i emocji, które pozostaną w nas na zawsze i czynią podróżowanie tak ciekawym, bo nigdy nie wiemy co spotka nas następnym razem i już dzisiaj zapraszam Was do lektury kolejnych naszych postów.
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Piękna fotorelacja 🙂
Dzięki za ten wpis, Chorwacja jest moim marzeniem – po pandemii. Oglądałam zdjęcia i się zastanawiałam: ja poruszam się na elektryku, więc kładka wydaje się do pokonania (choć nie chcę myśleć jak by mnie wytrzęsło), ale natomiast 200 kilo do busika nikt nie wniesie… Ogólnie porażka 🙁 Mam nadzieję, że coś się przez te lata zmieniło. Dzięki raz jeszcze!
Polecamy Park Rzeki Krka
Czy możliwa jest do pokonania ta trasa z kładkami wózkiem dziecięcym z półtora rocznym dzieckiem na pokładzie ?
Jest, ale momentami trzeba nosić i może trząść.