W cieniu del Teide, czyli „nasza” Teneryfa – część druga (Loro Park i czarne plaże)
Po wydarzeniach dwóch poprzednich dni, które opisałam Wam w „W cieniu del Teide, czyli „nasza” Teneryfa – część pierwsza (Smocze Drzewo)„, nie śmiałam się spodziewać gładkiego ciągu dalszego. Mimo to postanowiłam z uśmiechem witać każdy nowy dzień spędzony na Teneryfie, szczególnie, że wulkan Del Teide patrzył na mnie z każdego zakątka. Tego dnia postanowiliśmy wybrać się do zoo Loro Park na Teneryfie i na słynną czarną plażę Playa Jardin oraz zahaczyć o stolicę Santa Cruz de Tenerife. Z Costa del Silencio wydostaliśmy się na autostradę – Autopista Sur (fajne słowo „autopista”, prawda?) i oddalając się od Pico del Teide odkrywaliśmy tę część wyspy.
Santa Cruz de Tenerife, czyli co zobaczyć w stolicy
Nie będę specjalnie rozpisywała się o Santa Cruz de Tenerife i o tym, co tam zobaczyliśmy, bo tak naprawdę widzieliśmy tylko audytorium, które interesujące jest dlatego, że przypomina słynną operę w Sydney. Jeżeli natomiast chcielibyście pozwiedzać to ponad 200-tysięczne miasto, to polecić mogę jeszcze zagłębienie się w urokliwe uliczki starego miasta, gdzie można spotkać się z tradycyjną kanaryjską architekturą. Sama historia miasta, którą króciutko tu przytoczę, sięga 1494 roku, kiedy to Santa Cruz de Tenerife powstało. Mawia się, że tu spotyka się natura z cywilizacją i rzeczywiście da się to zauważyć, nawet przy szybkim rzucie oka na to miasto. We wspomnianym już 1494 roku Santa Cruz de Tenerife było małą rybacką wioską na wybrzeżu. Natomiast znaleziono dowody bytności ludzi w tym rejonie, datowane na okres około 2000 lat temu. Rejon ten zamieszkiwany był przez Guanczów (rdzenną ludność Teneryfy), którzy mieli własny język i własną kulturę. Niestety ta ostatnia zaginęła w okresie kolonizacji przez Europejczyków, chociaż Guanczowie dzielnie bili się o własne królestwo na Teneryfie i ulegli Hiszpanom po około dwóch latach. Do początków XVIII wieku miastem o największym znaczeniu była założona przez Hiszpanów La Laguna (stolica wyspy do 1723 roku), a głównym portem Garachico, zniszczone przez wybuch wulkanu del Teide. Wtedy to wzrosło znaczenie Santa Cruz, które stało się głównym portem i de facto stolicą wyspy. Jednak status stolicy Santa Cruz de Tenerife otrzymało dopiero w wieku XIX (stolicy Wysp Kanaryjskich), a na początku XX wieku (1927), musiało się nim podzielić z Las Palmas na wyspie Gran Canaria i taki stan rzeczy trwa do dzisiaj.
Loro Park na Teneryfie, czyli niezwykłe zoo i ogród botaniczny w jednym
Z Santa Cruz de Tenrife wyjechaliśmy ponownie na „autopistę” i skierowaliśmy się ku Puerto de la Cruz, gdzie mieliśmy zwiedzić Loro Park na Teneryfie. Odnalezienie go nie nastręcza wielu trudności, bo jak już pisałam, wyspa jest świetnie oznakowana.
Na miejscu jest spory parking naziemny i podziemny (płatny 4 euro), gdzie przewidziano miejsca dla osób niepełnosprawnych. Z podziemnego parkingu bez problemu wydostaniecie się windą, a następnie podjazdem do wejścia zoo Loro Park na Teneryfie. Brawo dla Loro Parku! 🙂
W całym Loro Park na Teneryfie pełno jest udogodnień dla osób niepełnosprawnych, chociaż podjazdy są niestety dla manualnego wózka inwalidzkiego często zbyt strome, ale to pokażą Wam zdjęcia w dalszej części mojej opowieści. Loro Park na Teneryfie natomiast oferuje możliwość wynajęcia wózka inwalidzkiego manualnego lub elektrycznego.
Zapomniałabym o najważniejszym… Bilet wstępu do Loro Park na Teneryfie dla osoby dorosłej kosztuje 34 euro i – kochani niepełnosprawni – nie liczcie na rabaty. Natomiast uwierzcie mi – naprawdę warto wydać te pieniądze i zobaczyć Loro Park na Teneryfie.
Jeśli interesują Cię atrakcje na Teneryfie to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Zaraz po wejściu otrzymaliśmy mapę parku i mogliśmy zacząć zwiedzanie. A zaczyna się niebanalnie od dzwonu.
Napis nad nim głosi, żeby weń uderzyć, jeśli coś Ci się udało. Kamil oczywiście uderzył, bo twierdził że udało mu się „załatwić” pogodę 🙂
Po przejściu przez mostek, natknęliśmy się na dwie papugi – urodzone modelki, z którymi z przyjemnością zrobiliśmy sobie zdjęcie (do kupienia przy wyjściu z Loro Parku za 6,5 euro).
Kolejnym przystankiem są goryle, które tutaj doskonale potwierdzają teorię, że człowiek pochodzi od małpy. Ich pozy i miny są po prostu bezbłędne.
Znacie tę pozę ze zdjęcia, prawda? Chyba każdy z nas taką czasem przybiera. Przejdźmy jednak dalej, bo to zaledwie początek wyprawy…
Po gorylach, w Loro Park na Teneryfie nadchodzi czas na pingwiny, do których „wózkowiczom” ciężko będzie samym się dostać ze względu na stromiznę. Zresztą oceńcie sami.
Jednakże warto się pomęczyć i poprosić o pomoc. Mieszkańcy pingwiniego wybiegu mają tu niemalże raj na ziemi. Dlaczego? Bo ich wybieg jest po prostu fenomenalny. Od góry osłonięty dachem, z którego pada śnieg, ogromny i zapewniający optymalne warunki. Dla zwiedzających przewidziano ruchomy chodnik, który przemieszcza się wzdłuż wybiegu. Nikt się nie tłoczy, nie przepycha, wszystko można spokojnie sobie oglądać, jadąc wzdłuż szklanej tafli. Co ciekawe przeszklenie pokazuje również, co się dzieje pod wodą. Nazywa się to Planetą Pingwinów Loro Park na Teneryfie i rzeczywiście nią jest, bo zobaczyć tu można niemalże wszystkie gatunki tych zwierząt.
Podążając dalej zobaczyć możecie między innymi cylindryczne akwaria z rybami, lwy morskie i ich pokazy, małpy, papugi, czy też widziane przeze mnie po raz pierwszy mrówkojady. Nie sądziłam, że to takie duże zwierzęta.
Stąd już tylko krok do tygrysów, do których niestety znowu prowadzi stromy podjazd. Szkoda, że Loro Park na Teneryfie jakoś ich nie wypłaszczył.
I cóż mam Wam powiedzieć? No warto się pomęczyć, warto, bo tygrysy – zachwycające i wybieg piękny. I jak to mam w zwyczaju często mawiać dla chcącego nic trudnego. A wszystko po to, żeby zobaczyć na przykład coś takiego:
No i co? Piękne, prawda? Zaraz przy tygrysach jest basen delfinów i pokazy. I tu kilka uwag. Pokazy wliczone są w cenę biletu wstępu, ale są tylko o określonych godzinach, które znajdziecie na otrzymanej przy wejściu mapie. Osoby niepełnosprawne bez problemu się dostaną na bardzo dobrze przygotowane dla nich miejsce, a i osoba towarzysząca będzie zadowolona, gdyż jej krzesełko jest zaraz za niepełnosprawnym towarzyszem. Sam basen jest potężny i gołym okiem widać, że zwierzęta dobrze się tu czują, więc możecie oglądać pokazy bez wyrzutów sumienia, że delfiny się męczą. Piszę o tym dlatego, że podczas pobytu we Włoszech w Rimini mieliśmy okazję być w tamtejszym delfinarium i śledzić pokaz, który wywołał w nas mieszane uczucia, bo warunki tam te piękne zwierzęta miały okropne. Natomiast tu, w Loro Parku, nawet sam pokaz wyglądał zupełnie inaczej. Po prostu czuć więź pomiędzy opiekunami i zwierzętami.
Nie inaczej jest w basenie orek, gdzie trafiliśmy w następnej kolejności. Tutaj również obsługa wskaże odpowiednie miejsce nie tylko niepełnosprawnym. Tutaj już zrobiłam zdjęcie, żeby pokazać Wam jak to wygląda.
Miejsca ze zdjęcia powyżej są umieszczone dokładnie na środku i doskonale widać stąd cały pokaz orek, zarówno na żywo, jak i na ekranie. Po prawej i lewej stronie od miejsc dla niepełnosprawnych jest tak zwana splash zone, więc jeżeli macie ochotę na darmowy prysznic, to polecam usiąść właśnie tam. Ale uwaga na sprzęt – może nie przeżyć kąpieli urządzonej przez orki. Co do samego pokazu, zdecydowanie jest na co popatrzeć, ale nudzić nie będziecie się również przed samym „przedstawieniem”. Dlaczego? Na początek organizatorzy puszczają film o tych ogromnych, ale jakże pięknych zwierzętach i opowiadają w nim między innymi o Morganie – orce, która narodziła się i wychowała w Loro Parku. To, co mnie urzekło to pokazana tu niezwykłą nić porozumienia, która wytwarza się między człowiekiem, a tym potężnym waleniem. Przed prezentacją umiejętności zwierząt możecie mieć również okazję zobaczenia siebie samych na wielkim telebimie i zostać poproszeni o buziaka. Operator kamery świetnie wyłapuje ludzi w różnych sytuacjach i dokleja im chmurki z dowcipnymi tekstami. Oczywiście widownia pęka ze śmiechu, my pękaliśmy również i nawet załapaliśmy się na krótką chwilę w „blasku reflektorów”.
W następnej chwili oczom naszym ukazały się kilkumetrowe, bajeczne orki, które mimo potężnych rozmiarów rozśmieszały, zachwycały i rozczulały w pięknym pokazie swoich umiejętności.
Oczywiście wszystko, co widziałam – uwieczniłam jak zawsze, na filmie, bo lubię wracać do takich rzeczy, do naturalnego piękna, gracji i do tych odczuć, które towarzyszą człowiekowi w takich chwilach. Pokaz jednak się skończył i poszliśmy dalej, przez akwaria pełne oceanicznych stworzeń, aż do wybiegu flamingów. Tak, jak mrówkojadów, tak też flamingów nie widziałam nigdy wcześniej na żywo. I wiecie co? One rzeczywiście stoją na jednej nodze i są bardzo różowe 🙂
Mnie jednak ciągnęło gdzie indziej. Jak najszybciej chciałam dotrzeć do krewniaków naszego Ahmeda – do wielkich żółwi z Galapagos i trochę mniejszych żółwi lądowych. Jak zobaczyłam ich wybiegi, to poczułam się, jak wyrodna właścicielka i postanowiłam dać naszemu żółwiowi lamparciemu nowy wybieg i to jeszcze tej wiosny. W Loro Parku żółwie mają wszystko, czego im potrzeba. Moi towarzysze musieli odciągać mnie niemal siłą od gadów, ale i tak zrobiłam sobie fotkę przy olbrzymach (spały niestety).
Za to kolejne, te mniejsze, miały porę posiłku 🙂
Po przejściu kolejnych wybiegów, których nie sposób wymienić, dotarliśmy do miejsca nazywanego Katandra Treetops. Jest to ni mniej, ni więcej miejsce w Loro Parku, w którym można podziwiać papugi latające wolno. To człowiek podąża wytyczona ścieżką między drzewami, wspina się po schodach, a potem przemierza linowy most wśród bujnej roślinności. Ptaki natomiast latają sobie, lub siedzą wśród drzew, nie bojąc się intruzów.
Osoby niepełnosprawne nie dostaną się na górę ze względu na wspomniane schody, ale zdarza się, że ptaki zlatują na dół.
Przed finiszem naszej przygody w Loro Parku zatrzymałam się podziwiać roślinność, bo wierzcie mi jest, co podziwiać. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich gatunków roślin, ale naprawdę można się zaszyć w jakimś kacie i pokontemplować piękno przyrody. Na nas pewnie zrobiło to tym większe wrażenie, że przyjechaliśmy tu w naszą Polska zimę i na Teneryfie też podobno była zima, ale jakże inna.
Już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy, że dość tych „achów” i „ochów”. Myliłam się, bo weszliśmy do akwarium. Tak, to nie pomyłka. Akwarium było wszędzie wokół nas, a w nim rekiny, płaszczki i cała mnogość stworzeń wszelakich.
Aż żal było opuszczać to miejsce. Dzień był ciepły, wszystko takie interesujące, że nawet nie zauważyliśmy, że spędziliśmy tu kilka godzin. Nie zauważyliśmy też jak ogromny teren zwiedziliśmy. Dopiero duża mapa, przy wyjściu nam to uświadomiła.
Kończąc tę opowieść o tym niezwykłym miejscu, kilka przydatnych, mam nadzieję, informacji. Otóż, Loro Park czynny jest codziennie w godzinach 8:30 – 18:45. O biletach wstępu już pisałam, ale powinniście wiedzieć, że przy kasie można nabyć tak zwany „twin ticket” do Loro i do Siam Parku (potężny Aqua Park) w korzystnej cenie. Mapa otrzymana przy wejściu zawiera nie tylko szlak jakim należy się poruszać, ale również godziny pokazów lwów morskich, orek, czy pingwinów, a ponadto godziny otwarcie niektórych miejsc takich, jak Planeta Pingwinów czy Akwarium. W Loro Parku można zjeść już za niecałe 4 euro. Loro Park z dziećmi? Jak najbardziej.
Jeżeli znudzą je zwierzęta, polecam strefę dla dzieci, która na pewno podniesie im poziom dobrego nastroju na dalszą wędrówkę. Zastanawiałabym się raczej, jak namówić dzieciaki, żeby chciały opuścić to miejsce, skoro nam się nie chciało wychodzić. Chcieliśmy jednak coś jeszcze tego dnia zobaczyć, więc pożegnaliśmy Loro Park na Teneryfie i ruszyliśmy w kierunku Playa Jardin.
Playa Jardin, czyli urok czarnej plaży
Playa Jardin usytuowana jest na zachodnim krańcu Puerto de la Cruz i jest jedną z najładniejszych turystycznych plaż Teneryfy. W języku hiszpańskim Playa Jardin oznacza Plażę Ogród i chociaż na Teneryfie byliśmy w kanaryjską zimę, to nawet w tym okresie można dostrzec bujną roślinność wokół tego miejsca.
Taki wygląd, Playa Jardin zawdzięcza słynnemu kanaryjskiemu projektantowi – Cesarowi Manrique – który wymyślił to miejsce z jego rajskimi ogrodami, wodospadem, grotami ze sztucznych kamieni i promenadą. Tu muszę niestety napisać coś nie do końca pozytywnego. Dla człowieka sprawnego, to miejsce – to marzenie, dla osób z problemami w poruszaniu się, będzie już trudniej, a ludzie na wózkach inwalidzkich (manualnych) z zejściem na plażę sami sobie raczej nie poradzą (stromo jak…). Natomiast pozytyw jest taki, że ratownicy obecni na plaży, służą pomocą nawet w przeciągnięciu takiej osoby nad sam brzeg oceanu. Nie zmienia to jednak faktu, że pokonawszy te trudności, można się cieszyć niesamowitym klimatem tego miejsca. Dopełnieniem, a może samym centrum tego uroku, jest czarny wulkaniczny piasek, który jest niezwykle miły w dotyku i sypki.
Piasek na Playa Jardin nie brudzi, ale podobno w miesiącach letnich nagrzewa się tak, że trzeba chodzić po nim w butach. Podczas kiedy Kamil sycił oczy widokiem z promenady, a Tomek i Agnieszka (nasi towarzysze) napawali się widokiem oceanu z pobliskich skał, ja zdjęłam buty i pobiegłam w kierunku brzegu, zamoczyć nogi i oczywiście zostawić po nas ślad.
Hmmm… trzy razy próbowałam coś napisać i trzy razy zmywał mi moje napisy ocean. W końcu jednak mi się udało.
Przyniosłam też Kamilowi trochę wody z oceanu, żeby mógł posmakować czy jest słona. Była 🙂 Po kilku chwilach poszliśmy przespacerować się promenadą, a chłopaki dopadli do swoich aparatów.
No to my, kobietki, delektowałyśmy się widokami i cieszyłyśmy ciepełkiem. Niech chmury Was nie zwiodą. Na te szerokość geograficzną należy zabierać kremy z dosyć wysokim filtrem, bo spalić można się nawet przez chmury. A że na Teneryfie wieje i to czasem mocno, to nie czuje się efektów promieni słonecznych do wieczora. Tymczasem Nasi panowie zawzięli się na fotografowanie coraz większych fal, rozbijających się o przybrzeżne skały.
I tak fotografowali, aż zastał nas zachód słońca, który tu jest około 19:30 lokalnego czasu. Postanowiliśmy więc coś zjeść i nie musieliśmy długo szukać, by trafić w fajne miejsce i jak zwykle spotkać fajnych ludzi. Przy samej promenadzie znajduje się Terraza del Mar z cudownym właścicielem Giovannim i niesamowitym widokiem na ocean. Postanowiliśmy zatem zakończyć ten dzień pełen wrażeń właśnie tam. Obsługujący nas Giovanni to Włoch w historii którego znalazły się lata w Kanadzie i Anglii, a osiadł na Teneryfie. Terraza del Mar serwuje pyszne jedzenie i wyśmienite napoje i to wszystko za przyzwoitą cenę. Za kolację dla czterech osób z winem i piwem zapłaciliśmy jakieś 43 euro, więc naprawdę polecam. Kiedy zapytałam go, czy na Teneryfie nie powinno być cieplej o tej porze roku, odpowiedział, że w istocie tak, ale trafiła nam się najzimniejsza zima od 15 lat. Ta najzimniejsza zima to minimalna temperatura (na dole) 17 stopni na plusie. Ja tam chciałabym mieć takie temperatury w Polsce. Czasami jednak rzeczywiście powiało zimnym wiatrem i to już było mniej przyjemne, ale kiedy człowiek pomyślał, co się dzieje u nas w kraju w tym czasie, to i wiatr nie przeszkadzał. Siedzieliśmy, gawędziliśmy, podziwialiśmy widoki i kiedy przyszedł czas się żegnać, wspólnie z naszym nowym znajomym podeszliśmy pod okna kuchni i zakrzyknęliśmy „Brawo!!!” dla kucharek, które dla nas gotowały.
Tym miłym akcentem zakończył się nasz pełen emocji dzień i po jakiejś godzinie z kawałkiem byliśmy w Costa del Silencio, zadowoleni i pełni nadziei na dzień następny. W końcu musieliśmy jakoś zdobyć Pico del Teide…
Zapraszam na kolejną część relacji z naszej wyprawy – W cieniu del Teide, czyli „nasza” Teneryfa – część trzecia (Pico del Teide i Piramidy w Guimarze).
Nasz film z Teneryfy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Teneryfa jest niesamowia ….. to piekna i wspaniała wyspa, mieszkam tu ponad 10 lat i kazdego dnia cos nowego na niej odkrywam, Pozdrawiam z upalnej dzis wyspy
Bardzo dziękuję za świetny wpis. Właśnie rozważam wyjazd na Teneryfę i zaczynam się wczytywać w przewodnik. Będę miała tylko 10 dni i już wiem, że to za mało. Na Lanzarote byłam w sumie 5 tygodni i mimo, że mniejsza od Teneryfy – też okazało się za mało.
Pozdrawiam 😉
Cieszymy się, że nasz opis pomaga 🙂 Życzymy udanej podróży. Pozdrawiamy!
Prosze mi powiedziec czy jest mozliwosc zrobienia sobie zdjecia bezposrednio z orka za jakas dodatkowa oplata?
Niestety, nigdzie nie widzieliśmy takiej możliwości.
Niestety, ale Morgan urodził się na wolności 🙁
Dzięki za info.