Pekin, czyli inny świat (część czwarta – zdobywamy Wielki Mur Chiński)
Pokonani przez Imperium w dniu wczorajszym, z pewną obawą rozpoczynaliśmy kolejny dzień, który miał przecież być bardzo ekscytujący, bo zaplanowaną mieliśmy wycieczkę na Wielki Mur Chiński, do Wioski Olimpijskiej, Run-ze-Jade Garden, czy Muzeum Jedwabiu. Po porannej kawie i szybkim śniadaniu jednak postanowiliśmy podejść do dnia, który nadszedł, jak do czystej karty i zobaczyć co nam przyniesie.
Sprawdziłam jeszcze raz czy mam wszystkie dokumenty takie, jak umowa, telefon do przewodnika, nasze papierki, pieniądze i czekaliśmy. Tu może rozwinę trochę temat, o czym należy pamiętać chcąc udać się na taką wycieczkę, o czym wspominałam w poprzednim poście.
Planując wycieczkę w obcym kraju
Jak już wspominałam w poście Pekin, czyli inny świat cześć trzecia… naganiaczy oferujących wycieczki nie brakuje i dlatego trzeba mieć w sobie sporo sceptyzmu, by nie dać się naciągnąć. My w końcu wybraliśmy Marco Polo Tour Service Center, które w cenie 400 juanów zaoferowało nam samochód osobowy z kierowcą i przewodnikiem anglojęzycznym, program około 10 godzin odkrywania Chin, obejmujący: Wielki Mur Chiński w Badaling, Grobowce Dynastii Ming, Wioskę Olimpijską, fabrykę kamieni szlachetnych, fabrykę ceramiki oraz muzeum jedwabiu i dom herbaty (niech nazwy Was nie zmylą :)). Co ważne na waszej umowie powinna być zapisana data i godzina spotkania oraz cena. Cena powinna zawierać również bilety wstępu, jakiś posiłek (z reguły jest to lunch), opłaty za autostrady itp., co również zapisane powinno być na umowie. Za wycieczkę nie płacimy przed, ale po wykonaniu usługi. Pamiętać też należy o napiwku dla obsługi Waszej wycieczki. Dla przykładu umowa może wyglądać tak:
W kierunku Wielkiego Muru
Zgodnie z umową o 8 rano zajechał po nas samochód i wysiadł z niego nasz przewodnik Marco Chang, który przywitał się z nami, prosił by mówić do niego Mark i zaprosił na wycieczkę. Ponieważ z każdej podróży przywożę film, więc i tym razem nie zapomniałam o nagrywaniu. 🙂 Mark opowiedział nam co będziemy dzisiaj oglądać i w jakiej kolejności, ale nie zapomniał również opisywać co mijamy po drodze. Opowiedział też trochę o samym Pekinie, jego historii i kulturze.
Pekin ze wschodu na zachód jest ogromny i zdaniem naszego przewodnika ma ponad 600 km (Mark zaznaczył przy tym, że mówimy już o całej aglomeracji, a nie samym mieście, które otacza 5 obwodnic, nazywanych Ring Road). O historii Pekinu możecie poczytać np. na stronie wikipedii, więc nie będę się nad tym rozwodzić niepotrzebnie, bo są to informacje ogólnodostępne. Informacje, które mnie natomiast zaskoczyły to chociażby dyskusja o liczbach w Pekinie. Mark powiedział nam, że w Pekinie mieszka (oficjalnie) około 23 mln. ludzi, jeździ 70 tys. (oficjalnych) taksówek i około 10 mln. rowerów (zatem Katie Melua się nie pomyliła, śpiewając o 9mln. rowerów w Pekinie).
Nie przez przypadek napisałam o oficjalnej liczbie mieszkańców, bo są to mieszkańcy zarejestrowani, posiadający dokumenty. Wielu jest takich ludzi, którzy dla rządu „nie istnieją”, bo nie ma ich w papierach. Dlaczego? Bo na przykład byli nielegalnymi dziećmi swoich rodziców. Tak, kontrola narodzin w Chinach w dalszym ciągu istnieje i jest czymś naprawdę strasznym. Nielegalnym dzieckiem okazał się być nasz przewodnik, ale jego historię zostawię sobie na podsumowanie całej naszej wycieczki, więc już zapraszam Was do przeczytania kolejnego postu. Tymczasem dojechaliśmy do Badaling. Okazało się, że samochód należy zostawić kawałek od muru, ale z racji na niepełnosprawność Kamila nam udało się wjechać na parking zastrzeżony dla notabli, chociaż auto nie mogło tam zostać. Ważne jednak jest to, że byliśmy już u stóp tej ogromnej budowli.
Wielki Mur Chiński w Badaling
Badaling oddalone jest około 70 km od centrum Pekinu, więc nie jest to jakoś specjalnie daleko i w związku z tym nawet w środku tygodnia (specjalnie wybraliśmy na wycieczkę dzień powszedni) jest tu tłoczno, więc strach pomyśleć co dzieje się w weekend.
Do Badaling można dojechać komunikacją miejską lub specjalnymi autobusami turystycznymi, czy też taksówką, lub jak my z wycieczką. Wielki Mur Chiński w Badaling jest odcinkiem najlepiej zachowanym i bardzo prosto jest się tu również dostać samodzielnie, stąd zatem takie dzikie tłumy w tym miejscu. Całość muru, jak mówią oficjalne chińskie źródła, ma 5600 km i wije się od rzeki Yalu na wschodzie, aż po góry Tianshan na zachodzie. Pierwotnie stanowił fortyfikację obronną, ale na skutek ekspansji terytorialnej znalazł się w środku państwa. Co ciekawe Wielki Mur Chiński jest dla turystów udostępniony w całości (tak mawiają w Chinach, ale nie wiem czy to prawda), co bywa niebezpieczne, gdyż niektóre odcinki wymagają uprawnień wspinaczkowych, a ponadto rozpadają się do tego stopnia, że dochodzi tam do wielu wypadków. Zgodnie ze zdaniem Neila Armstronga – Wielki Mur Chiński jest jedną z dwóch światowych budowli widocznych z kosmosu. Moim zdaniem Wielki Mur Chiński to niezaprzeczalnie symbol i dusza Chin, bo będąc na nim naprawdę czuje się potęgę i moc, którą reprezentuje Państwo Środka.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Chinach to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Wielki Mur Chiński w Badaling jest fragmentem odrestaurowanym, ale zrobiono to tak, aby nie wyglądał na zbyt nowy. Jednocześnie ten odcinek pokazuje, jak w oryginale wyglądał Wielki Mur Chiński. U podnóża znajduje się Muzeum Wielkiego Muru, które można sobie zwiedzić.
Odcinek Wielkiego Muru Chińskiego w Badaling był pierwszym udostępnionym dla turystów (w 1957 roku po odrestaurowaniu) i infrastruktura jest tu w miarę dobrze rozwinięta, ale też obliczona na to, żeby turyści zostawili tu trochę gotówki. My na przykład daliśmy się skusić wspólnemu zdjęciu i książce z certyfikatem, że zdobyliśmy ten odcinek muru. Nie żałuję tych wydanych 300 juanów, bo pamiątka jest na całe życie. Badaling jest miejscem, gdzie można zobaczyć tradycyjne chińskie stroje (plus adidasy :)) i utwierdzić się w przekonaniu, że Chińczycy są mali (co jest mitem moi drodzy). Kamilowi udało się to pięknie uchwycić w fotografii.
Oczywiście za zdjęcie z jedną z takich parą trzeba trochę zapłacić, więc należy zadać sobie pytanie czy warto.
Wspinaczkę czas zacząć
Odcinek muru w Badaling ma dwie kolejki – linową i krzesełkową. Nas jednak do tej pierwszej zniechęcił Mark, mówiąc, że na wózku ciężko będzie do niej dotrzeć i nie może nam dać gwarancji, że do wagonika wejdzie wózek inwalidzki. Ponadto kolejka wiezie turystów tylko do połowy muru. Nadto nasz przewodnik uderzył w czułą strunę mojego ego, mówiąc, iż Wielki Mur Chiński należy zdobyć a nie na niego wjechać. W związku z tym postanowiliśmy z Kamilem się rozdzielić – on został na dole a ja rozpoczęłam wspinaczkę.
Żaden z towarzyszących mi panów nie przypuszczał, że w mojej głowie „zdobyć Wielki Mur Chiński” oznacza przejść cały odcinek i szczególnie Kamilowi przybyło trochę siwych włosów, kiedy się okazało, że bardzo długo mnie nie ma, a mój telefon został z nim na dole. W tym miejscu muszę się Wam niestety przyznać, że nie dotarłam do ostatniej 15 bramy (łącznie jest ich 19 na tym odcinku), bo zabrakło mi czasu, a wycieczka miała jeszcze wiele punktów. Udało mi się natomiast dotrzeć do wieży 13-tej i tym samym zgodnie z powiedzeniem będę musiała wrócić jeszcze na Mur, bo powiedzenie owo mówi, że zdobycie całego odcinka w Badaling jest tożsame ze zdobyciem całego Wielkiego Muru. Uwierzcie, że moje serce krwawiło na myśl o tym, że jestem już tak blisko, że pokonałam samą siebie w tej wspinaczce, a nadszedł czas powrotu.
No, ale najpierw tam wchodziłam. 🙂 Jak jest? Na początku entuzjastycznie pokonywałam wysokie, nierówne stopnie, w których widać odciśnięte stopy ludzi, którzy byli tu przede mną.
Zatrzymywałam się co jakiś czas, żeby napić się wody, pstryknąć jakąś fotkę i złapać chwilę oddechu, a potem wspinać się dalej. A widoki przede mną motywowały. Wielki Mur otaczał mnie zewsząd.
Moja determinacja zamiast maleć, rosła, a kiedy myślałam, że już nie dam rady, bo piekły mnie mięśnie nóg, bo serce łomotało jak szalone, bo twarz paliła ogniem od gorąca, to myślałam, że zrobię to nie dla siebie, ale dla mojego Kamila, który gdyby mógł, to szedłby obok mnie. Cały czas też nagrywałam i kiedy oglądam czasem film z tego dnia, śmiać mi się chce z obietnic, które na nim składałam typu: rzucę palenie, zacznę chodzić na siłownię itp.
Początkowo ludzi szło ze mną całe mnóstwo, co udało się ująć Kamilowi na zdjęciu robionym z dołu. „Ustrzelił” nawet mnie robiącą zdjęcie (w zielonej koszulce). 🙂
W tej gęstwinie ludzi mieszają się wszystkie języki świata. Nagle na swoje narratorskie wywody usłyszałam „Pani je Polska” wymówione dosyć głośno i wyraźnie. Uśmiechnęłam się i tak poznałam Czecha i Kubańczyka, którzy również maszerowali do góry. Raz po raz wyprzedzaliśmy się nawzajem rozmawiając o rzeczach niekoniecznie istotnych. Po raz kolejny uzyskałam natomiast potwierdzenie, że polska kuchnia zdaniem wielu nie ma sobie równych na całym świecie i kolejna osoba z sentymentem wspominała bigos i pierogi, które jadła w naszym kraju.
Tymczasem mijałam kolejne wieże strażnicze, których jak już wspominałam jest 19 na tym odcinku. Do każdej z nich można było wejść i zobaczyć jak w środku wyglądają, a także stanąć na dachu i rozejrzeć się dookoła.
Strażnica ma zwykle kształt prostokąta i składa się z dwóch poziomów. Parter strażnicy był magazynem broni, wyposażonym jednocześnie w małe okna dla łuczników. Górny poziom natomiast to fortyfikacje obronne, wizjery i przysłony dla łuczników, ale również cała infrastruktura służąca do przesyłania sygnału za pomocą ognia lub dymu. Co ciekawe sygnały przesyłane z wież miały swoje znaczenie i ich ilość oznaczała liczebność wroga. System był dość skomplikowany i był kombinacją płomieni i dymu. Dla przykładu: ogień i słup dymu symbolizowały 100 wrogów, dwa razy ogień i dwa słupy dymu – 500 żołnierzy wrogiej armii itd. Wszystko to ciekawiło mnie do tego stopnia, że dopiero po dłuższym czasie spostrzegłam, że tutejsi mieszkańcy, dwa razy starsi ode mnie idą sobie jakby nigdy nic, wyprzedzając mnie i nie zdradzając oznak zmęczenia. Podczas gdy wszyscy turyści są czerwoni, zmęczeni, spoceni i dyszą jak po maratonie, a ja z nimi. Zanim zdążyłam spalić się ze wstydu, schody zamieniły się w chodnik – dacie wiarę?! Zastanawiałam się czy coś im się tu nie pomyliło, ale wkrótce znowu zaczęły się schody i krótka chwila wytchnienia się skończyła. I tak dotarłam do kolejnej strażnicy.
Droga w dół
Wkrótce potem spojrzałam na zegarek i… o zgrozo – mój cały czas przeznaczony na wspinaczkę praktycznie się skończył, więc wiedziałam, że tempo w dół będzie mordercze, bo na 12:00 mam być na dole. Szybki łyk wody, kadr z filmu na górze, tęskne spojrzenie na wieże, do których nie dotarłam i zaczęłam schodzić. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że droga w dół wcale nie jest łatwiejsza, bo bardzo obciąża kolana i jest taki moment, kiedy wszystko zaczyna się trząść i palić. W jednej z takich chwil dobrze jest usiąść na chwilę na chłodnych, kamiennych schodach i odsapnąć, jednocześnie ciesząc się widokiem, który masz przed oczyma.
A widok ten… powinniście to zobaczyć i poczuć.
Tymczasem dotarłam do Kamila, który bardzo się już o mnie martwił, więc trochę mi się oberwało za moją lekkomyślność, nieodpowiedzialność i inne takie „…ści” (nie będę przytaczała :)). Kiedy już ochłonął i zobaczył, że dalej jestem pod wpływem Wielkiego Chińskiego Muru, opowiedział mi, co robił w tym czasie.
Mur okiem Kamila
Kiedy ja się wspinałam, Kamil oddał się urokowi Wielkiego Muru w Badaling u jego podnóża i ujrzał na przykład takie obrazki.
Piękne, prawda? Zwrócił też uwagę na architektoniczne detale, które można zobaczyć w całych Chinach, ale w cieniu tej wielkiej budowli nabierają zupełnie innego znaczenia i nadają temu miejscu jedyny w swoim rodzaju smaczek.
Zauważył również mur po przeciwnej stronie, niż ta, w którą poszłam. Odcinek był co prawda krótszy, ale równie chętnie uczęszczany.
Kiedy tak stał na dole i czekał na mój powrót, zaczepiła go Amerykanka, która okazała się przewodniczką wycieczki i pokazała mu wyjątkowe miejsce na samym dole, o którym mało kto wie. Okazało się, że to miejsce to fragment Wielkiego Muru Chińskiego, który nigdy nie był konserwowany i odnawiany. Dotykając go, dotykasz oryginalnego kamienia i tym samym łączysz się z historią tego miejsca.
Kiedy tak rozmawialiśmy podszedł do nas Mark i poinformował, że musimy jechać dalej, bo jeszcze sporo przed nami. Tęsknie spojrzałam za siebie i ponownie ogarnął mnie zachwyt. Bo jak tu się nie zachwycać widząc coś takiego.
I taka właśnie, przepełniona pięknem tego miejsca i zachwycona tym, czego doświadczyłam do tej pory, wsiadłam do samochodu i pojechaliśmy dalej…
Zapraszam do lektury kolejnego postu przybliżającego dziedzictwo kulturowe Chin.