Pekin, czyli inny świat (część druga – pierwsze natarcie)
Obudziłam się z myślą – jestem ponad 8 tysięcy kilometrów od domu i ta myśl wygnała resztki snu z mojego organizmu. Oto Pekin miał dzisiaj stanąć przed nami otworem. A mój mistrz planowania – Kamil dokładnie wiedział, co i kiedy powinniśmy zobaczyć. Na ten dzień zaplanowane mieliśmy naprawdę sporo. Mieliśmy zobaczyć Park Jingshan, by następnie dotrzeć do Placu Tiananmen i przez Zakazane Miasto wrócić do hotelu. Wiedzieliśmy, że plan jest ambitny, ale optymizm nas przepełniał i po śniadaniu w hotelu (polecam żywienie się we własnym zakresie, bo w Pekinie śniadanie kontynentalne zasadniczo różni się od tego co znamy i zawiera dużo różnych potraw z tofu, glonów itp.) uzbrojeni w aparaty i wodę wyszliśmy w kierunku Parku Jingshan.
Park Jingshan od naszego hotelu oddalony był o jakieś 500 metrów nie do końca łatwej drogi ze względu na wzniesienia, które w naszej sytuacji trochę utrudniają poruszanie się. Po drodze obejrzeliśmy sobie miejscowe sklepy i postanowiliśmy zakupić sobie „paliwo” (tak, tak oboje hołdujemy niemodnemu nałogowi palenia papierosów – kiedyś może mądrość i nas dopadnie). Przy tej okazji nauczyłam się targować po chińsku i postanowiłam udoskonalić tę umiejętność w trakcie nadchodzącego dnia. Ale o tym później. Dotarliśmy pod bramę parku i tu okazało się, że aby do niego wejść należy zakupić bilet po 2 yuany za osobę (dodam tu, że zniżki dla osób niepełnosprawnych nie występują). Po odejściu od kasy poczytaliśmy informacje przed bramą i pozostało nam tylko wejść i zwiedzić Park Jingshan.
Park Jingshan
Park Jingshan to dawny park cesarski, na południe od którego rozciąga się Zakazane Miasto, a na zachód Park Beihai. Dawniej pełnił funkcję miejsca wypoczynku chińskich cesarzy i nie był udostępniony dla zwykłych śmiertelników. Park Jingshan to obiekt naprawdę spory, bo zajmuje powierzchnię 230 tysięcy m² i nie zawaham się użyć tego określenia – jest piękny. Porośnięty wieloma gatunkami drzew, kwiatami ze swoimi pawilonami górującymi nad całością robi po prostu niesamowite wrażanie.
Wróćmy jednak do odrobiny historii, którą udało mi się zapamiętać. Początki Parku Jingshan to dynastia Jin, kiedy powstał. Dosyć istotny jest wspomniany wcześniej przeze mnie związek Parku Jingshan z Zakazanym Miastem, bo centralnym punktem parku jest około 50-metrowe wzgórze, które usypano w 1421 roku z ziemi pozostałej po wykopaniu fosy wokół Zakazanego Miasta. (No i kto zabroni cesarzowi mieć górę?!). O tym jednak za chwilę.
Poziom „0”
Park jak wspominałam jest piękny z wieloma pawilonami, które dostrzec można już po wejściu przez bramę główną. Zaraz za nią znajduje się taki, w którym cesarze składali hołd Konfucjuszowi. Aktualnie jest to po prostu sala wystawowa, w której można pooglądać sobie dorobek chińskiej kultury. Park tętni życiem od samego rana i tu my popełniliśmy ogromny błąd, zbyt późno wychodząc z hotelu. Było gorąco jak w piekle i kiedy ja to mówię to naprawdę oznacza gorąco (mnie temperatury +30 nie przerażają). Spacerowaliśmy więc po alejkach dolnego poziomu parku właściwie od cienia do cienia coraz bardziej odczuwając palące słońce. Nie wiedzieliśmy przed wylotem, że lipiec to jeden z najgorętszych miesięcy w Pekinie. Poszukując cienia słuchaliśmy śpiewu niesamowicie zdolnych Chińczyków, zerkaliśmy na wszechobecne stragany i zastanawialiśmy się czy damy radę dotrzeć do pawilonów na wzgórzu.
Poziom wyżej
Chociaż Kamil protestował, ja uparłam się, że znajdę jakiś podjazd i wspinamy się na samą górę. No cóż – mój ośli upór sam się zweryfikował. Znalazłam podjazd – stromo jak… ale równo, więc napięłam swoje „imponujące” mięśnie i z pomocą Kamila dostaliśmy się „piętro wyżej”. I tu niemiła niespodzianka – dalej już tylko schody, więc wyobraźcie sobie moje rozczarowanie, kiedy okazało się, że nasz wysiłek i to w takim upale spełźnie na niczym. Kamil jednak uparł się, żebym poszła sama, a potem mu wszystko opowiem. Bałam się go zostawić, bo w takim upale nie wydawało mi się to rozsądne ze względu na ryzyko przegrzania jego organizmu. Obawiałam się też, że w razie kłopotów nie będzie koło niego nikogo, kto mógłby mu pomóc i kto by go zrozumiał (przecież po angielsku tu nikt nie mówił). Kamil jednak uparł się, że mam iść i koniec. Zostawiłam mu więc całą wodę jaka nam jeszcze pozostała, znaleźliśmy cień i rozpoczęłam wspinaczkę po takich oto schodach.
Najwyższy punkt Parku Jingshan
Zdjęcie nie oddaje stromizny i odległości, jaką przyszło mi pokonać, bo droga miała wiele zakrętów a stopnie miejscami wysokość po jakieś 40 cm. Okazało się, że wybrałam tę trudniejszą drogę (jest też inna – bardziej cywilizowana), ale jakże urokliwą. Schody wykute są w skale i ma się wrażenie jakby zdobywało się najwyższą górę. Tej wspinaczki absolutnie nie polecam osobom o słabym zdrowiu i kondycji, bo serce chce wyskoczyć z piersi a w głowie huczy od ciśnienia. Ja jednak uparcie dążyłam do celu przypominając sobie jednocześnie co czeka mnie na górze. Kiedy weszłam na samą górę – dech zaparło mi w piersiach. Przede mną ukazał się porywający widok na Zakazane Miasto.
Z góry widziałam miejsce, w którym byliśmy poprzedniego wieczoru. Jednak to nie wszystko. Na wzgórzu stoi pięć pawilonów, z których największy – umieszczony w centralnym punkcie, nosi nazwę Pawilonu Wiecznej Wiosny i mówi się, że jest to najwyżej położony punkt dawnego Pekinu.
Pawilon Wiecznej Wiosny (Wanchunting) ma po każdej stronie jeszcze po dwa podobne (mniejsze) pawilony. W każdym z pawilonów znajdował się kiedyś miedziany posąg Buddy. Jeden z nich udało mi się zobaczyć, ale kiedy chciałam zrobić zdjęcie, podszedł do mnie strażnik i o mały włos nie straciłam aparatu. Przestraszyłam go chyba wrzeszcząc po polsku, że to jest moje i nie oddam, a tak naprawdę to po prostu miałam szczęście.
Legenda głosi, że Budda spoglądał z góry na cesarza i chronił Zakazane Miasto, ale czy jest prawdziwa? Nie wiem. Kiedy dobrze się rozejrzymy, to w północnej części Parku Jingshan można dostrzec (nieco poniżej wzgórza) trzy kolejne pawilony, których nazwy sprawdziłam już po powrocie do hotelu. Są to: Pawilon Cesarskiej Długowieczności (Shouhuangdian), Pawilon Wiecznej Pamięci (Yongsidan) i Pawilon Zachowywania Moralności (Guandedian). Kiedyś były miejscem oddawania czci cesarzowi, a obecnie mają bardziej komercyjne zastosowanie. Sam Park natomiast stanowi chwilę wytchnienia i relaksu w tym głośnym i pędzącym niewiadomo dokąd mieście.
Misja ratunkowa
Po chwilach spędzonych na wzgórzu postanowiłam wracać do Kamila, bo już naprawdę mocno się o niego niepokoiłam. Znacie to uczucie, kiedy spełniają się najgorsze obawy? Ja poznałam. Kiedy wróciłam do Kamila – ten miał wszystkie objawy udaru cieplnego, więc niewiele myśląc ruszyliśmy do hotelu. Kamil miał za zadanie nie stracić przytomności i nie spaść z wózka. Mnie poganiał strach, więc w hotelu znaleźliśmy się bardzo szybko. Cel był jeden – jak najszybciej zbić temperaturę ciała. Zdjęć ani filmu z tych chwil (kiedy groza minęła było nawet zabawnie) tu nie wstawię, bo nie sądzę by Kamil chciał się chwalić swoim ówczesnym wyglądem, ale mówił do mnie np. tak: „Chce mi się spać, ona mi nie pozwala, a ksiądz kazał kanapki robić.” Rzeczywiście nie dałam mu zasnąć dopóki nie miałam pewności, że to będzie zdrowy, spokojny sen. I jak mądry Polak po szkodzie mogę Wam powiedzieć, że woda w dużych ilościach to absolutna konieczność przy takich temperaturach, chociaż przy skopanej termoregulacji organizmu nie załatwi sprawy od środka, to chłodzenie od zewnątrz już tak.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Azji to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Po udanej reanimacji
W każdym razie reanimacja się udała i po dwóch godzinach Kamil był jak nowy. Postanowiliśmy zatem udać się do Parku Beihai, bo po wcześniejszych przygodach Plac Tian’An’Men’ i Zakazane Miasto musieliśmy odłożyć na kiedy indziej. Idąc w kierunku Parku Beihai zwróciliśmy uwagę na przystanek autobusowy, którego tablica wygląda tak:
Oczywiście wiedzieliśmy jak iść, gdyż z hotelu wzięliśmy ze sobą mapę. O mapach w Chinach wspomnę jeszcze w podsumowaniu dnia. Kierując się w stronę parku postanowiliśmy przejść przez dzielnicę hutongów i zobaczyć co to tak właściwie jest.
Hutong
Hutongi to jeden z bardziej charakterystycznych elementów miejskiego pejzażu Pekinu. Szkoda, że tak niewiele ich już pozostało, a i te które obecnie można zobaczyć pochodzą z początku XX wieku i różnią się od tych tradycyjnych. Czym jest hutong? Hutong to szczelnie połączone ze sobą parterowe budynki, zbudowane na planie prostokąta czy kwadratu, podzielone wąskimi uliczkami, często otoczone murem. Centrum kompleksu stanowi niewielki plac (nazywany siheyuan) do którego prowadzi brama wejściowa. Budynki w hutongach wyglądają raczej biednie, nie posiadają wody czy kanalizacji, więc często spotkać można wychodek czy publiczną toaletę w pobliżu, a co za tym idzie poczuć charakterystyczny smród. Co ciekawe jednak w większości zabudować zamontowana jest klimatyzacja, co nie dziwi z uwagi na panujące tam temperatury.
Chińczycy zdają się cieszyć takim życiem bardziej niż my szczelnie pozamykani w swoich nowoczesnych mieszkaniach. Mnie urzekł panujący tu spokój, atmosfera wzajemnej pomocy i życzliwości.
W drodze do Parku Beihai mieliśmy też wątpliwą przyjemność mierzyć się z nieoczekiwanymi przeszkodami na drodze, co muszę przyznać jest tu rzeczą jak najbardziej powszechnie spotykaną. Ot taki koloryt lokalny.
Z drugiej jednak strony można spotkać i popatrzeć na takie widoki, jak ten poniżej:
Z ogromnym zainteresowaniem patrzyłam jak Chińczycy grają w szachy i próbowałam pojąć, o co w tym chodzi. Zrozumiałam tylko tyle, że pionki stawia się na przecięciach linii i że sytuacja patowa oznacza przegraną zapatowanego. Do tego wszystkiego im głośniej uderza się drewnianymi pionkami o powierzchnię planszy tym lepiej. Zdaję sobie sprawę, że to niewiele i mam nadzieję, że niczego nie pokręciłam. Po chwili obserwacji grających rozejrzeliśmy się dookoła i ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że jesteśmy już właściwie pod wschodnią bramą Parku Beihai.
Park Beihai
Z tablicy przy bramie wyczytałam, że Park Beihai dosłownie oznacza Morze Północne i jest najlepiej zachowanym i najstarszym parkiem w centrum Pekinu. Park styka się z Zakazanym Miastem od strony północno-zachodniej. Historia jego powstania sięga X wieku za czasów panowania dynastii Liao i wiąże się z nim pewna legenda. Otóż wyobraźcie sobie, że chińscy cesarze od zawsze poszukiwali leku, który miał czynić ludzi nieśmiertelnymi. Lek podobno był w posiadaniu bogów mieszkających w otoczeniu trzech magicznych gór. Każdy z cesarzy chciał lek odnaleźć i tym samym stać się nieśmiertelnym, ale nie było to takie proste i po nieudanych wyprawach kolejni cesarze polecali tworzyć jeziora i usypywać trzy magiczne góry. Mówi się, że Park Beihai też powstał na tej samej zasadzie, ale czy jest to prawdą? Ciężko stwierdzić. Faktem jest natomiast, że powierzchnia tego parku jest olbrzymia, gdyż zajmuje prawie 70 hektarów, a ponad połowa jego powierzchni to właśnie zbiorniki wodne. Centralny punkt parku stanowi wyspa Qionghua, na którą prowadzą dwa mosty.
Rezygnując ze spaceru wokół jeziora, udaliśmy się prosto na wyspę, nad którą królowała Biała Dagoba, ale o tym za chwilę. Most nie stanowił większego problemu, chociaż płaski nie był i już po chwili spacerowaliśmy urokliwymi alejkami wyspy kierując się w stronę lamaistycznej Białej Dagoby. A miejsce jest naprawdę piękne.
Po drodze oglądaliśmy kolejne pawilony i bramy, omijając miejsca do których niestety nie mogliśmy się dostać.
Do wielu z nich wchodziłam sama skuszona muzyką i widokiem. A naprawdę było co podziwiać, gdyby tylko nie te absurdalnie wysokie progi, strome podjazdy i schody, to chętnie zatrzymalibyśmy się w jednej z restauracji ukrytych wśród murów i zarośli.
Nie gonieni czasem wędrowaliśmy dalej. Przy tej okazji też po raz kolejny już zaczepiali nas ludzie, prosząc na migi o możliwość zrobienia sobie z nami zdjęcia. Jest to podobno bardzo powszechne w tym rejonie świata. Zresztą, zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że wszyscy się nam przyglądają, więc chętnie pozowaliśmy do zdjęć, szczególnie, że dotarliśmy do kolejnej przeszkody.
Tak, tak – schody. A za schodami alejka na tym samym poziomie jak ta, na której staliśmy. Złość człowieka bierze, ale cóż. W tył zwrot i postanowiliśmy spróbować od drugiej strony. Tym razem się udało i dotarliśmy do Białej Dagoby.
Ta nie wiedzieć czemu była zamknięta, więc nie udało mi się wejść do środka, ale postanowiłam pooglądać sobie zdjęcia w hotelu i poczytać na jej temat. Zresztą zawsze bardziej interesował mnie klimat miejsc niż kolejne wazy czy obrazy. Nasz czas w Parku Beihai kończył się, bo wieczór zbliżał się nieubłaganie i park miał zostać zamknięty. A tu tyle jeszcze było do zobaczenia: Parawan Dziewięciu Smoków, Okrągłe Miasto i Pięć Smoczych Pawilonów. Przyspieszyliśmy i kontynuowaliśmy zwiedzanie parku. Przy tej okazji stwierdziliśmy też, że chcąc tak dokładnie sobie wszystko obejrzeć, należałoby poświęcić na Park Beihai cały dzień. Szczególnie, że wstęp do parku jest bezpłatny. Jednakże za zwiedzanie wielu miejsc wewnątrz, czy przepłynięcie się okrągłą łódką, trzeba już zapłacić.
Wraz z nadchodzącym wieczorem dał znać o sobie głód, a jak wspominałam większość parkowych restauracji jest po schodach, turysta boryka się z barierą językową i frustracja rośnie. Mój dzielny mąż jednakże dał sobie radę i znaleźliśmy restaurację, do której mogliśmy się dostać i po jakimś czasie dostaliśmy posiłek i zimne piwo.
Oczywiście w tak turystycznym miejscu jest dosyć drogo, więc jeżeli nie macie zbyt dużej ilości pieniędzy, nie polecam jedzenia w parkowych restauracjach (my byliśmy bardzo głodni, więc cena nie grała roli). Posiłek wyglądał apetycznie i tak też smakował, ale zamawiając kurczaka uważajcie na kości. Z pozoru trzask w zębach może zdawać się odgłosem chrupiącej panierki, ale nim nie jest – coś o tym wiem. Nie zmienia to jednak faktu, że całą swoją porcję pochłonęłam w okamgnieniu.
Czas refleksji
Nadszedł czas powrotu po emocjonującym dniu. Jego ukoronowaniem były piękne widoki podświetlonych pawilonów i mijanego Zakazanego Miasta, wzdłuż którego wracaliśmy do hotelu.
Ten dzień dał mi do myślenia. Wiedziałam, że musimy wyruszać wcześniej ze względu na pogodę i robić przerwę na najgorętszy moment dnia. Boleśnie też zdałam sobie sprawę, że na pewno nie zobaczymy wszystkiego, co chcielibyśmy zobaczyć, bo po prostu nie starczy nam na to czasu. Okazało się też, że musimy zrewidować poglądy dotyczące poruszania się komunikacją miejską. Autobusy choć dostosowane były dla nas czarną magią, a do metra po prostu na większości stacji nie mogliśmy się dostać (brak wind). Pozostawały nam taksówki i własne nogi. To co muszę tu poruszyć to wspomniane wcześniej mapy ogólnodostępne w każdym hotelu. My mieliśmy trzy takie cuda i w pierwszej chwili stwierdziliśmy, że Pekin wcale nie jest taki duży, po czym okazało się, że nasze mapy przedstawiają tylko centrum miasta i droga o długości około centymetra, to w rzeczywistości dość duża odległość. Trzeba też uważać bo na każdej z naszych trzech map drogi wyglądały inaczej. 😉 Powiecie – jest przecież Internet. Otóż, macie rację z tym, że zbliżenie mapy gogle do takiej odległości, z której jesteście w stanie ustalić trasę jest po prostu niemożliwe, ze względu na to, że zamiast ulic pojawiają się martwe, białe pola. Podobno to sprawka rządu. Kolejnym istotnym dość wnioskiem, który nasunął mi się po tym dniu był również fakt, że nie wszystko dane nam będzie zobaczyć, ze względu na poziom dostosowania obiektów tej azjatyckiej stolicy. Jednakże cieszyliśmy się tym, co do tej pory zdołaliśmy zobaczyć. Piękne parki Jingshan i Beihai nie oferowały coprawda stuprocentowego dostosowania, ale dostać można się tu w wiele miejsc i chłonąć gwar rozmów, dźwięki muzyki i cieszyć oczy pięknem chińskiej kultury i sztuki. Odkrywaliśmy Pekin samotnie, bez przewodnika i w sposób nie dany turystom podróżującym z wycieczką. Już samo to powodowało, że pomimo zmęczenia dzień kolejny jawił mi się jak sen, który chciałam śnić. Nie wiedziałam wówczas, że dopadnie nas kryzys…
Zapraszam do przeczytania wpisu opisującego wyprawę do Zakazanego Miasta w Pekinie.
Nasz film z Pekinu
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Gwoli wyjaśnienia parki Beihai i sąsiedni Zhongnanhai (niedostępny bo tam są biura i mieszkania przywódców KPCh) jest nazywany grobowcem chińskiej marynarki. Otóż na początku XX wieku po wygranej wojnie 1904-1905 Japonia stała się w regionie morskim mocarstwem. Chiny zgromadziły fundusze na budowę pancerników, lecz cesarzowa wdowa i regentka cesarza Pu Yi (tego z filmu Bertolucciego) przeznaczyła je na budowę parków i pawilonów o wymyślnych nazwach.