Wielki powrót, czyli Chorwacja po raz drugi. Część 5 – Mostar i Dubrownik
Wielki powrót do Chorwacji pomalutku dobiegał końca, więc nie zwalnialiśmy tempa. W planach musieliśmy uwzględniać gorące chorwackie lato z temperaturą prawie 40 stopni. Po Szybeniku, postanowiliśmy udać się na południe – do Mostaru i Dubrownika. A jak było? Przeczytacie w dalszej części mojej opowieści.
Podróż do Mostaru
Mając na uwadze gorącą aurę postanowiliśmy z Mastrinki wyjechać po południu i udać się najpierw do Mostaru, a następnie do Dubrownika tak, aby najgorętszą część dnia spędzić w klimatyzowanym samochodzie. Wiedząc, że będziemy na terenie Bośni i Hercegowiny, wymieniliśmy chorwackie kuny na marki bośniackie, wzięliśmy potrzebne dokumenty (nie zapomnijcie o zielonej karcie) i wyruszyliśmy. Chcąc jak najwygodniej dostać się do Mostaru, postanowiliśmy podróżować autostradą tak daleko, jak się da. Nie wiem jak to wygląda w tej chwili, ale w lipcu 2015 roku po stronie Bośni i Hercegowiny przejechaliśmy autostradą jakieś 4 km i powitały nas roboty drogowe, a objazdy pokierowały przez intrygujące, ale ciężkie do ustalenia wsie. Po drodze mijaliśmy zjazd na Medjugorje, zrezygnowaliśmy jednak z odwiedzin w tym miejscu, żeby zrealizować nasz pierwotny plan. Za to zobaczyliśmy urokliwy zamek stojący na wzgórzu.
Tunele, którymi jechaliśmy były zupełnie inne, niż te w Chorwacji, bardziej dzikie. Ale najdziwniejsze było, co innego. Otóż, w środku dnia na ulicach nie było nikogo, nikt nie kręcił się po podwórkach, jakby Bośnia i Hercegowina była wyludnionym krajem. I te porzucone, ostrzelane, straszące budynki. Niesamowite wrażenie, dla mnie bardzo przytłaczające.
I tak oto dojechaliśmy do Mostaru.
Piękny Mostar
Jeszcze w Polsce wiele osób mówiło nam, że Mostar jest niesamowicie klimatycznym miejscem i z perspektywy czasu wiem, że żaden z naszych rozmówców się nie pomylił. Mostar – nieformalna stolica Hercegowiny, to miejsce zbiegu kultur i religii, to miejsce bijące po oczach tym, co piękne z jednej strony, a z drugiej straszące wciąż jeszcze widocznymi śladami wojny. Zacznijmy jednak, jak zwykle od krótkiej lekcji historii, na tyle krótkiej, by Was nie zanudzić i na tyle długiej, by to, co najważniejsze przedstawić.
Sama nazwa miasta „Mostar” pochodzi od słowa „mostari” – strażnicy mostu. Pierwsze ślady osadnictwa na tym terenie pochodzą z okresu neolitu. Jednakże nie udało mi się ustalić dokładnych początków Mostaru, więc przejdę od razu do średniowiecza, kiedy to brzegi rzeki Neretwy połączone były drewnianym mostem. I tu muszę napisać, że Neretwa to jedyna rzeka, jaką widziałam, o tak niezwykłym kolorze. Zresztą zobaczcie sami.
Sama nazwa Mostar pojawia się po raz pierwszy w XV wieku w spisach tureckich, a dokładnie w latach 1468-69 (źródło – wikipedia). To właśnie Turkom, moim zdaniem, należałoby podziękować za to piękno, jakim Mostar dzisiaj emanuje. To oni założyli tu w XVI wieku twierdzę i w 1566 roku dotychczasowy drewniany most zamienili na kamienny, nazywany Stari Most, który istnieje do dzisiaj i po prostu powala na kolana.
Jestem przekonana, że patrząc na zdjęcie doskonale wiecie skąd mój i Kamila zachwyt. Ale Stari Most to nie tylko piękno. Lubię o nim myśleć jak o swego rodzaju osi, po której prawej i lewej stronie rozwijało się miasto stanowiące tureckie centrum administracyjne, handlowe i rzemieślnicze. Trwało to do drugiej połowy XIX wieku, kiedy to w 1875 roku wybuchło powstanie antytureckie i po jego upadku miasto przeszło pod panowanie Austro-Węgier i sytuacja taka trwała aż do zakończenia I wojny światowej w 1918 roku. Czas rządów austro-węgierskich był dla Mostaru bardzo dobrym czasem, bo to właśnie wtedy rozwijała się tu kultura serbska i mieszkało tu wielu uczonych i literatów. Intensywnie też rozwijało się w tym czasie samo miasto, które po wspomnianej wyżej, I wojnie światowej weszło w skład Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców, a późniejszej Jugosławii. Sielanka trwała do lat 80-tych XX-tego stulecia, kiedy to Chorwaci, Serbowie czy bośniaccy muzułmanie żyli tu ze sobą w zgodzie. Ale potem przyszedł rok 1992, kiedy to w maju wybuchły bratobójcze walki i nie było już mowy o zgodzie. Najpierw Bośniacy i Chorwaci walczyli przeciwko Serbom, a następnie od maja 1993 roku Bośniacy i Chorwaci walczyli między sobą. Nie byłoby to może tak istotne z naszego, podróżniczego punktu widzenia, gdyby nie fakt, że walki te zaowocowały zniszczeniem większości zabytków. To zbrodnia moim skromnym zdaniem, kiedy w wyniku 10-cio miesięcznego oblężenia niszczeni są nie tylko ludzie, ale również ich dorobek i dziedzictwo kultury. Ta straszna sytuacja trwała do lutego 1993 roku, kiedy to podpisano zawieszenie broni między Chorwatami i Bośniakami. Od tamtej pory Mostar, podzielony na dwie nieprzychylne sobie części, znajduje się pod zwierzchnictwem międzynarodowym. Jeszcze około 2000 roku nie było tu spokojnie, ale sytuacja zmienia się i Mostar odzyskuje swoje znaczenie gospodarcze i kulturowe. Od zakończenia wojny w 1995 roku, miasto jest systematycznie odbudowywane. Co ważne w 2005 roku odbudowany Stary Most, który zawalił się po ataku chorwackich czołgów w 1993 roku jego najbliższe otoczenie, został wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Okazuje się jednak, że to czasem może być problemem, bo dla nas, a szczególnie dla Kamila Mostarska starówka okazała się niemalże nie do zdobycia. Już pokazuję dlaczego.
I tu wielkie dzięki, szczególnie dla Sebastiana, który pchał wózek Kamila po tych nierównościach.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Bośni i Hercegowinie to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Co warto w Mostarze zobaczyć?
Absolutnym must-see jest oczywiście sama starówka, z niepowtarzalnym klimatem. Stary Most, z którego ku uciesze turystów skaczą śmiałkowie jest absolutnym numerem jeden.
Ten pochodzący z czasów osmańskich most, zniszczony w czasie bratobójczych walk, odbudowany i otwarty oficjalnie w 2004 roku jest swego rodzaju symbolem pojednania chrześcijan z muzułmanami. Niestety na sam most osoba niepełnosprawna się nie dostanie z uwagi na stopnie, ale można go podziwiać z tak wielu miejsc, że na pewno każdy z Was znajdzie takie dla siebie. Kolejnym na liście obiektem jest wybudowany w 1617 roku meczet Koski-Mehmed Pasza, znajdujący się na skale nad samym brzegiem Neretwy. Meczet otwarty jest w godzinach 10:00 – 17:00.
My akurat trafiliśmy w momencie, kiedy odbywało się nawoływanie do modlitwy i muszę Wam powiedzieć, że było to niesamowite wrażenie. Ponadto, chętnie odwiedzanym przez turystów miejscem jest oczywiście bazar.
Nie będę może wymieniać więcej, po prostu pokażę Wam zdjęcia, które udało nam się zrobić.
Trudno mi pisać o Mostarze, bo tak, jak Kamil czuł się tu dziwnie, tak dla mnie każdy zakamarek tego miejsca był fascynujący. Myślę, że Kamila ograniczał bruk, który uniemożliwiał samodzielne poruszanie się i stąd to wrażenie. W końcu znaleźliśmy niesamowitą knajpkę tarasową (i z nazwy i z wyglądu), której stoliki były tuż nad rzeką i zasiedliśmy tu, by choć na chwilę poczuć klimat tego miasta. Zamówiliśmy sobie bośniackiego mieszańca, który wyglądał tak:
Generalnie smaczne, choć ta ilość koziego sera, to dla mnie zdecydowanie zbyt dużo. 😉 Odchodząc jednak od jedzenia, sam Mostar – piorunujący, piękny, wielokulturowy, trudny, ale warto było czekać rok, by go zobaczyć, choć w niewielkim zakresie. Czas natomiast nas gonił i trzeba było jechać dalej. Wróciliśmy więc do samochodu i ruszyliśmy w kierunku perły Adriatyku, przejeżdżając po drodze przez takie chociażby mosty czy graniczne budki.
Dubrownik – niedostępna perła Adriatyku
Do Dubrownika dojechaliśmy krótko przed 20:00, a więc stosunkowo późno, a i tak gorąco było strasznie, więc nie wyobrażam nas sobie tutaj w środku dnia. Naszym towarzyszom bardzo zależało na dostaniu się na mury, dla nas niedostępne, więc zostawiliśmy ich w pobliżu wejścia, a sami pojechaliśmy szukać jakiegoś parkingu i paliwa, bo zostało go na jakieś 20 km. Kierowcy wiedzą co to znaczy jak diesel dostanie powietrza, więc duszę miałam na ramieniu, kiedy okazało się, że pierwsza znaleziona przez nas stacja benzynowa po prostu nie istnieje, ale w końcu się udało i volvo dostało pić. Jak się okazało to była ta łatwiejsza część zadania, bo znalezienie miejsca parkingowego w pobliżu starówki Dubrownika (nie mówiąc o miejscu dla niepełnosprawnych) graniczy z cudem. W tym miejscu muszę dodać, że Dubrownik jest straszny do jeżdżenia ze względu na swoją jednokierunkowość. Po godzinie błądzenia znaleźliśmy, oddalony o mniej więcej kilometr od starego miasta, parking. Jak się potem okazało było to najdroższe miejsce postojowe w naszym życiu, ale cóż niewiedza bywa czasem błogosławieństwem, a czasem przekleństwem. Godzina postoju kosztowała między 20 a 30 kun, ale mieliśmy do wyboru albo to, albo dalsze błąkanie się w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Uzbrojeni w aparaty, kamerę i garść posiadanej wiedzy, ruszyliśmy na podbój Dubrownika.
Dubrownik w świetle historii
Wspomnianą garścią posiadanej wiedzy postaram się teraz z Wami podzielić i mam nadzieję, że zaciekawi was to na tyle, że będziecie chcieli więcej.
Dubrownik został założony na niewielkiej skalistej wysepce. Nazwa Laus, która dała mu początek oznaczała z greckiego „skałę”. Pierwsi ludzie, zdaniem archeologów pojawili się tutaj około VI w. n.e., a już wiek później masowo osiedlali się tutaj uchodźcy z najechanej przez barbarzyńców rzymskiej osady Epidaurus. W kolejnym wieku na tereny dzisiejszego Dubrownika przybyli Słowianie, którzy w pobliżu założyli własną osadę – Dubravę. Zbieżność nazw aż bije po oczach, prawda? Co ciekawe nazwa Dubrava pochodziła od rosnącego na tych terenach dębu skalnego. Aż do XII wieku „Skała” i „Dąb skalny” współistniały na tym terenie, razem, a jednak osobno. I wtedy to zasypano przesmyk oddzielający Laus od lądu. W ten sposób powstała główna ulica Dubrownika – Placa (Stradun).
Ten swoisty romańsko-słowiański twór ufortyfikowano dość wcześnie i dość wcześnie, bo już w IX wieku, fortyfikacje te zostały poddane próbie, z której wyszły zwycięsko przetrwawszy 15-sto miesięczne oblężenie Saracenów.
Były to czasy, kiedy dzisiejszy Dubrownik znany był pod nazwą Raguza. Rozwijał się bardzo prężnie, czemu sprzyjało jego położenie na ważnym szlaku handlowo-militarnym. Nawet konieczność uznania zwierzchnictwa Wenecji w 1205 roku nie przeszkodziła władzom miasta w prowadzeniu niezależnej polityki handlowej. Prawdziwy rozkwit miasto odnotowało jednak dopiero w XV i XVI wieku, kiedy to Dubrownik uzyskał niepodległość i stał się republiką. Mieszkańcy bogacili się na handlu lądowym i morskim, a flota rosła w siłę. Dubrownickie statki docierały do Egiptu, Syrii, Turcji, Francji czy Hiszpanii. Taka silna pozycja republiki zdecydowanie nie podobała się Wenecjanom, ale Dubrownik miał zagwarantowane bezpieczeństwo, które gwarantowali otrzymujący haracz Turkowie. Te złote lata sprzyjały rozwojowi nauki i kultury, ale wszakże nic nie trwa wiecznie. I tak też było w tym przypadku. W 1667 roku Dubrownik został niemal doszczętnie zniszczony w wyniku trzęsienia ziemi. Poza tym odkrycie Ameryki i powstanie w konsekwencji nowych szlaków handlowych, znacznie osłabiło pozycję miasta. Ostatecznie, Republika Dubrownicka upadła za sprawą Napoleona, który wkroczył do niej w 1806 roku, a po Kongresie wiedeńskim oddał miasto pod panowanie austriackie i sytuacja taka trwała aż do końca I wojny światowej. Na tym właściwie mogłabym zakończyć krótką lekcję historii Dubrownika, ale ten krwawy okres dopiero miał się zacząć, a miało być tak pięknie i spokojnie. Po II wojnie światowej rozkwit turystyki w tych okolicach przynosił ówczesnej Jugosławii ogromne zyski i właśnie dlatego po upadku federacji, Serbowie za wszelką cenę nie chcieli dopuścić do utworzenia odrębnego państwa chorwackiego, które i tak powstało. Okupione to zostało jednakże hektolitrami krwi i niepotrzebnego okrucieństwa, które bardzo widoczne było właśnie tutaj, w Dubrowniku. Trwające kilka miesięcy oblężenie w latach 1991-92 doprowadziło do śmierci ponad 3 tys. ludzi, utraty dachu nad głową ponad 20 tys. i uszkodzenia prawie 70% budynków starego miasta. A jest ich tutaj aż 824. Dzisiaj tego nie widać, jeżeli człowiek nie przyjrzy się zbyt uważnie, bo Dubrownik odbudował się ze zniszczeń i tylko ślady po kulach przypominają, że to wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO miasto, miało tak burzliwą przeszłość.
Co można zobaczyć w Dubrowniku
Perła Adriatyku, jak nazywany jest Dubrownik, oferuje wiele, jednakże nie dla osób niepełnosprawnych, szczególnie tych poruszających się na wózku inwalidzkim. Kamil i ja wiedzieliśmy, że będzie trudno, ale nie spodziewałam się, że aż tak trudno. Po kolei jednak. Z naszego parkingu ruszyliśmy w dół ulicą Zagrebačką i postanowiliśmy dojść do kolejki linowej, która zawieźć nas miała na punkt widokowy. Tu zaczęły się pierwsze trudności, bo kąt nachylenia ulic w Dubrowniku jest bardzo ostry. Kamil pomagając mi utrzymać w miarę stabilne tempo wózka, spalił skórę na dłoni, więc pamiątkę w postaci blizny ma do dzisiaj.
Stromo, prawda? A tak jest mniej więcej w 80% ulic otaczających stare miasto Dubrownika.
Poza stromizną, zwróćcie uwagę na Basztę Minčeta z XIV i XV wieku. Jest to najwyższa północna baszta murów obronnych Dubrownika i podobno jeden z najpiękniejszych punktów widokowych. My niestety nie mieliśmy możliwości dostać się na nią ze względu na schody. Pozwoliłam sobie jednak na chwilę odpoczynku u podnóża monumentalnych wprost murów.
Po chwili ruszyliśmy dalej, do naszego celu, którym była kolejka linowa. W lipcu i sierpniu kolejka jeździ w godzinach 9:00 – 24:00 i nie ma określonego czasu, który turysta może spędzić na górze, jak to było w przypadku Teneryfy i wjazdu na Pico del Teide. Dubrownicka kolejka jest dość droga, gdyż kosztuje 108 kun za osobę (brak zniżek dla osób niepełnosprawnych), ale był to jedyny sposób na obejrzenie przez osobę niepełnosprawną starego miasta w całości, więc postanowiliśmy z niego skorzystać. Kiedy dojechaliśmy na górę, naszym oczom ukazał się taki oto widok:
Na pierwszym zdjęciu znajduje się pięknie oświetlony widok na Fort Lovrijenac. Znajduje się on na zachód, już poza murami miasta, ale wejść doń można w ramach tego samego biletu, który uprawnia do wejścia na mury. Fort Lovrijenac często nazywany jest „Gibraltarem Dubrownika” i wznosi się na wystającej z morza skale o wysokości 37 metrów. Ciekawa jest historia powstania tego miejsca. Wyobraźcie sobie, że to Wenecjanie postanowili wybudować tę fortecę w tym strategicznym miejscu. Chcieli to uczynić celem utrzymania kontroli nad Dubrownikiem, ale nie udało im się to, gdyż zwiedziawszy się o zamiarze Wenecjan mieszkańcy miasta, postanowili być pierwsi i w rekordowym tempie trzech miesięcy pobudowali twierdzę, znaną dzisiaj właśnie jako Fort Lovrijenac. Aktualnie miejsce to jest jedną z najbardziej znanych scen teatralnych na świecie, więc jeżeli będziecie w Dubrowniku, koniecznie popatrzcie na tę budowlę, choćby z góry.
Za dnia, ze wzgórza Srd widać podobno znacznie więcej, co możecie sobie pooglądać tutaj. Jednakże wieczorny wjazd na wzgórze Srd i panorama starego miasta ma swój niepowtarzalny urok, czego dowodem może być to, jak wiele oświadczyn miało tutaj miejsce.
Będąc na górze warto zwrócić uwagę na mury obronne o długości 1940 metrów i wysokości do 25 metrów. Ich grubość waha się od 1,5 do 6 metrów, więc nie dziwi fakt, iż były w stanie uchronić miasto przed saraceńskim najazdem. Po tych obronnych fortyfikacjach można spacerować, oczywiście za opłatą i w określonych godzinach. Wejście na górę odbywa się po niezliczonej ilości stopni, więc nie ma znaczenia fakt, że po wejściu na te fortyfikacje jest już płasko.
Będąc w Dubrowniku, warto zwrócić uwagę na północno-wschodnią stronę murów, gdzie znajduje się fort Revelin, zbudowany na planie nieregularnego czworokąta. Z tej samej strony fortyfikacji znajduje się Fort Św. Jana, którego najstarszą wieżę datuje się na wiek XIV, chociaż swój obecny kształt uzyskał dwa wieki później.
Po jakimś czasie spędzonym na górze, postanowiliśmy zjechać ze wzgórza Srd i pospacerować po dubrownickim starym mieście na tyle, na ile będzie to możliwe. Podążając w stronę Fortu Revelin wzdłuż murów, koniecznie należy zatrzymać się w takim oto miejscu:
W tle rysuje się Fort Św. Jana, stara przystań, a na pierwszym planie zobaczyć możecie przejście pomiędzy Fortem Revelin i Bramą Ploče. Po drodze są wejścia na teren starego miasta, ale wszystkie ze schodami, więc polecam zejść do wspomnianego Fortu Revelin, gdzie wejście na teren głównej atrakcji Dubrownika jest na płasko.
Po przejściu przez Bramę Ploce, kierując się w lewą stronę, dochodzi się do najważniejszej i najbardziej znanej ulicy dubrownickiej starówki. Jest to trzystumetrowa Placa lud Stradun, biegnąca pomiędzy bramami Pile i Peskarija. Co ciekawe, w pobliżu bram znajdują się odpowiednio Wielka i Mała Fontanna Onufrego. Niestety nie posiadam ich zdjęć, ale tych wiele znajdziecie w Internecie. Ciekawa jest jednak okoliczność powstania Wielkiej Fontanny Onufrego i wierzenie z nią związane. Otóż, dzieło to powstało, żeby uczcić zakończenie budowy wodociągu, dostarczającego miastu wodę z odległych o ponad 10 km źródeł. Ta powstała w XV wieku fontanna uległa zniszczeniu w czasie trzęsienia ziemi, o którym już wspominałam i do dzisiaj zachowało się z niej tylko 16 rzeźbionych, tryskających wodą masek. Wierzy się, że skosztowanie wody ze wszystkich 16, podążając zgodnie z ruchem wskazówek zegara, spowoduje spełnienie życzenia osoby, która tego dokona. Warte sprawdzenia, nie sądzicie?
Wróćmy natomiast do Stradun. O jej pochodzeniu już pisałam wyżej, ale ciekawy jest również sam jej wygląd. Stradun zbudowana jest z wypolerowanych wapiennych bloków, w których odbija się światło. Dlatego też przylgnęło do niej miano „ulica-salon” i rzeczywiście sprawia salonowe wrażenie.
Ciekawa jest też zabudowa, którą można zaobserwować wzdłuż niej. Nie odmówiłam sobie przyjemności sprawdzenia tego faktu i udało mi się ustalić, że po trzęsieniu ziemi w XVII wieku, statut Republiki Dubrownickiej ściśle określał sposób zabudowy. Parter budynku przeznaczony miał być na działalność usługowo-handlową, z wejściem do magazynu od strony bocznej uliczki. Część mieszkalna zajmowała pierwsze, a czasem i drugie piętro. Natomiast pomieszczenia kuchenne i gospodarcze zlokalizowane były na poddaszu. Taki układ budynku miał zapobiegać rozprzestrzenianiu się pożarów. Dzisiejsza Placa czy też Stradun, jak wolę ją nazywać, to popularny deptak, pełen knajp, pubów i restauracji.
To miejsce, które chyba nigdy nie śpi, o czym przekonaliśmy się spacerując niespiesznie wśród tłumu. To właściwie jedyne w Dubrowniku miejsce, gdzie osoba niepełnosprawna może poruszać się samodzielnie i swobodnie. Wokół ulicy są niestety niezliczone ilości schodów, takich jak te poniżej.
Autostopowicze, o których pisałam w poście o Szybeniku, powiedzieli, że w Chorwacji trwa spór o liczbę schodów w obu tych miejscowościach. Moim zdaniem więcej jest ich w słynnym Dubrowniku niż w słowiańskim Szybeniku, a mimo to oba te miejsca warte są odwiedzenia i pomęczenia się dla samej radości obcowania z pięknem.
Nadszedł czas powrotu do naszego „chorwackiego domu”, była noc i wiele kilometrów przed nami. Zawierzyłam GPS’owi i to był błąd bo do wyjazdu na krajową „ósemkę” poprowadził mnie przez wąskie uliczki między domami o kącie nachylenia ponad 25%, wybór był jednak tak naprawdę żaden: piąć się stromo pod górę, ale do przodu, lub cofać po tej samej stromiźnie dodatkowo bogatej w ostre zakręty. Wybrałam opcję numer jeden i po chwilach strachu byliśmy na wylotówce, a po kilku godzinach dotarliśmy do Mastrinki.
To był ciężki dzień, pełen wyzwań i trudności. Nie pospacerowaliśmy po Mostarze tak, jakbyśmy tego chcieli, nie zobaczyliśmy Żelaznego Tronu w Dubrowniku, a mimo to wrócilibyśmy w oba te miejsca, co i Wam gorąco polecam, bo wrażenia i widoki są niezapomniane i poruszające.
Na tegoroczny wyjazd do Chorwacji pozostał nam jeszcze tylko jeden punkt programu – słynne Jeziora Plitwickie. Jak było przeczytacie w następnej relacji.
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Uwielbiam Chorwację i zawsze chętnie tam wracam 🙂
Witam serdecznie 🙂
Super wpis i piękne zdjęcia! Ja jestem wielką miłośniczką Chorwacji. Uwielbiam ten kraj za wspaniałe krajobrazy, przepyszne jedzenie oraz sympatycznych mieszkańców.
Jakiś czas temu również, zwiedziłam Mostar – i chociaż byłam w tym mieście tylko kilka godzin to jego bałkański klimat poczułam od razu. Miasto zrobiło na mnie niesamowite wrażenie.
Jeśli macie ochotę to zapraszam do mojej relacji – http://www.polako.eu/mostar-symboliczne-miasto-bosni-i-hercegowiny/
Pozdrawiam 🙂
Odwiedziłem Mostar na początku listopada w drodze z Kotoru do Polski. Nadkłada się niewiele drogi, a można zobaczyć bardzo ciekawe miejsce, tak różne od tego co możemy zobaczyć w Chorwacji i Czarnogórze. Bardzo polecam!
Pozdrawiam z Dubrownika 🙂 Wlasnie podziwiam to miasto . To moj pierwszy raz i jestem zachwycona.
Pani ciekawa opowiesc pozwoli mi jeszcze bardziej poznac to miasto .
Jak na razie docieram do wiekszosci miejsc pieszo.
Wedrowki po niezliczonej Ilosci schodow potrafia zmeczyc .Poznaje jednak dzieki temu wiele urokliwych miejsc..
Mam jeszcze tydzien na odkrywanie miasto .
Pozdrawiam
Pięknego odkrywania!