Wielki powrót, czyli Chorwacja po raz drugi. Część 1 – do Dalmacji przez Wiedeń
Kto by pomyślał, że tak szybko wrócę do Chorwacji, która po poprzednich wakacjach tak bardzo zapadła w moje serce? A jednak tak się stało, choć właściwie nie mieliśmy z Kamilem zamiaru ponownie ruszać w rejon Dalmacji. Przeznaczenie, czy przypadek? Pojęcia nie mam, ale cieszę się, że jednak wróciliśmy do tego zalanego słońcem kraju. Zanim jednak tam dotarliśmy, musieliśmy pokonać ponad 1600 km naszym rannym volviątkiem. A co się po drodze działo, przeczytajcie…
Wybór trasy przez Wiedeń
Decyzję o wyjeździe do Chorwacji podejmowaliśmy niechętnie, bo nie zwykliśmy wracać w te same miejsca, żywiąc przekonanie, że świat jest taki ogromny i chcemy przeżyć najpierw wszystkie swoje pierwsze razy, a dopiero potem myśleć o powrotach. Stało się jednak inaczej za sprawą Sebastiana, który z sobie tylko właściwym wdziękiem namówił nas na ponowną wizytę w Chorwacji. Planowanie zaczęliśmy od wyboru trasy, która w tym roku miała przebiegać przez Czechy, Austrię i Słowenię. Poprzednio jechaliśmy przez Słowację i Węgry, o czym przeczytać możecie w poście W stronę słońca, czyli do Chorwacji przez Bratysławę i Budapeszt cz. 1. Z perspektywy czasu wiemy, że nie był to najlepszy wybór i to między innymi spowodowało zmianę. Ponadto nigdy nie byliśmy w Wiedniu, nawet przejazdem, a słyszeliśmy wiele o tym pięknym mieście. Jak zaplanowaliśmy, tak postanowiliśmy zrobić i 4 lipca 2015 roku nasza ośmioosobowa brygada wyruszyła w podróż, której pierwszym przystankiem miał być Wiedeń. O mały włos do wyprawy wcale by nie doszło, bo na cztery dni przed wyjazdem uszkodziłam samochód. Całe szczęście udało się go szybko i sprawnie naprawić i mogliśmy przemierzać kilometry dróg. W tym miejscu muszę nadmienić, że jakość polskich dróg wcale nie jest taka katastrofalna, jak wiele osób twierdzi i można nimi sprawnie dostać się do granicy Polski i potem dalej do miejsca przeznaczenia. My jechaliśmy tak, jak wskazuje trasa poniżej.
Wyruszając na noc z Polski bez przeszkód dotarliśmy do Wiednia , gdzie mieliśmy nocować w hotelu Austria Trend Hotel Messe Wien Prater zarezerwowanym przez nas wcześniej. Kiedy zobaczyłam pokój przeznaczony dla Kamila i dla mnie, doznałam szoku i to pozytywnego. Dlaczego? Pokoje dla niepełnosprawnych w hotelach należących do jakiejś sieci to żadna nowość, ale z reguły są to pokoje jednoosobowe tak, jakby niepełnosprawny nie miał prawa posiadać partnera życiowego, a tutaj pokój nie dość, że był świetnie przystosowany (nawet meble były odpowiedniej wysokości i umieszczone na właściwym poziomie), to jeszcze do tego był dwuosobowy, co (choć pewnie nudne) prezentuję na poniższych zdjęciach.
W takich warunkach odpoczęliśmy chwilę i poszliśmy cokolwiek w Wiedniu zobaczyć.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Chorwacji to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Wiedeński pit stop
Nie mieliśmy złudzeń, że uda nam się zwiedzić Wiedeń, bo mieliśmy raptem część dnia przed dalszą podróżą, ale stwierdziliśmy, że siedzieć w hotelu nie będziemy i przespacerujemy się chociaż ulicami starego miasta. Hotel znajdował się blisko stacji metra Messe-Prater (pod tym kątem wybieraliśmy hotel), więc nie było problemu z komunikacją. Tu muszę dodać ważną rzecz dla wszystkich osób niepełnosprawnych – otóż metro w Wiedniu jest w stu procentach dostosowane do Waszych potrzeb, za co władzom miasta należą się ogromne słowa uznania.
Poruszanie się wiedeńskim metrem nie sprawi Wam problemu również ze względu na to, że schemat linii jest bardzo prosty do odczytania, a stacje są naprawdę świetnie oznakowane, nie tylko dla niepełnosprawnych, ale dla wszystkich osób z niego korzystających.
Mało tego, automaty biletowe znajdujące się przed zejściem na perony są bardzo proste w obsłudze i sądzę, że bez problemu każdy może sobie z nimi poradzić wybierając stosowny dla siebie bilet.
Wysiedliśmy na stacji Karlsplatz skąd podążyliśmy prosto ulicą Kärntner Straβe w kierunku Katedry Świętego Szczepana Męczennika.
Inną opcją jest wędrówka w lewą stronę ulicą Friedrich Straβe i potem Getreidemarkt, które prowadzą do Galerii Sztuki, Muzeum Filmu czy Historii Sztuki. Cała starówka Wiednia kipi wprost muzeami, a zatem i na naszej ścieżce ich nie zabrakło. Nie mieliśmy jednak czasu na zaznajamianie się ze zgromadzonymi w wiedeńskich muzeach zbiorami.
Idąc w kierunku placu św. Stefana, można sobie obejrzeć przepiękny budynek Opery Wiedeńskiej z imponującą fontanną, która w pierwszej kolejności przykuwa wzrok przechodnia.
Pięknie, prawda? Nie będę zagłębiała się w historię samej XIX-wiecznej Opery Wiedeńskiej, bo to bez trudu znaleźć można w Internecie, ale z ciekawostek jej dotyczących warta wspomnienia jest ta, że ten neorenesansowy budynek wcale nie przypadł do gustu mieszkańcom Wiednia i powiada się, że ten właśnie fakt miał doprowadzić do samobójstwa architektów budynku. Przed wejściem spotkać można ubranych w historyczne stroje mężczyzn i kobiety, którzy zapraszają do odwiedzenia budynku i uczestnictwa w koncertach, które odbywają się również na świeżym powietrzu. Nie mając czasu na takie atrakcje, ruszyliśmy z Kamilem dalej w poszukiwaniu słynnego tortu Sachera, którego koniecznie trzeba spróbować będąc w Wiedniu.
Swoją nazwę, tort zawdzięcza oczywiście swojemu wynalazcy, którym był młodszy kucharz Franz Sacher. Historia deseru jest tym ciekawsza, że jego powstanie związane jest z Księciem Metternichem. Był rok 1832, kiedy młody Franz Sacher stworzył tort nazywany przez wielu „królem deserów”. Jest to ciasto podobne do naszego polskiego murzynka, przełożone morelową marmoladą i polane czekoladą. Tort Sachera (ten oryginalny) zjeść można tylko w Hotelu Sacher, założonym w 1876 roku przez syna słynnego Franza. W deserze nie byłoby być może nic wartego więcej niźli małej wzmianki, gdyby nie to, że Tort Sachera był powodem aż trzech procesów sądowych, trwających łącznie 9 lat. Tortowe procesy dotyczyły nazwy deseru, do której prawa rościł sobie zarówno wspomniany wyżej Hotel Sacher, jak i Cukiernia Demel. Ostatecznie prawo do nazwy przyznano temu pierwszemu i odtąd receptura deseru jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic. Jeżeli moja opowieść skusiła Was do skosztowania tego przysmaku, to przygotujcie około 5-6 euro i ruszajcie do Wiednia na Tort Sachera.
Po krótkim odpoczynku i powolnym spacerze dotarliśmy do Katedry Świętego Szczepana Męczennika, która na mnie wywarła ogromne wrażenie.
Katedra wznosi się w sercu Wiednia przy Stephansplatz i jest najważniejszą oraz jedną z najstarszych znajdujących się w stolicy Austrii świątyń. Obecny kształt katedry powstał na przestrzeni XIV – XVI wieku i co ciekawe jest to trzecia świątynia w tym miejscu, bo z dwóch pierwszych zachowało się niezbyt wiele. Historia świątyni przy Stephensplatz sięga początków XII wieku, kiedy to w rozwijającym się Wiedniu powołano do życia nową parafię i w związku z tym rozpoczęto budowę kościoła, ukończonego kilkanaście lat później. Wkrótce jednak na bazie tego romańskiego trójnawowego kościoła zbudowano większy, utrzymany w stylu późnoromańskim i wczesnogotyckim. Kościół ten jednakże spłonął niemal całkowicie w 1258 roku. Obecna katedra jest naprawdę ogromnych rozmiarów. Ma długość około 107 metrów, szerokość – około 34 metrów, a w najwyższym punkcie (wieża południowa) osiąga imponujące 136,44 m. Katedra Świętego Szczepana Męczennika utrzymana jest w stylu gotyckim, a kunszt wykonania detali jest powalający. Zobaczcie zresztą sami tę „koronkową” robotę.
Budowla posiada cztery wieże, w których znajdują się łącznie 22 dzwony pochodzące z lat 1280 – 1960. Najbardziej znany z nich, to znajdujący się w wieży północnej Dzwon Marii Panny z XVIII wieku, znany bardziej jako Pummerin. Jest to największy austriacki dzwon i trzeci co do wielkości bijący dzwon w Europie. Ciekawostką jest to, że oryginalnie został odlany z tureckich armat zdobytych podczas Odsieczy Wiedeńskiej. Niestety zniszczył go pożar Katedry w 1945 roku i obecny dzwon trzeba było odlać ponownie, wykorzystując oczywiście resztki oryginalnego spiżu. Obecny Pummerin waży ponad 20 ton, gdzie nasz najsłynniejszy wawelski Dzwon Zygmunt prezentuje wagę nieco ponad 12,5 tony.
Zwiedzenie Katedry Świętego Szczepana Męczennika zajmuje naprawdę sporo czasu, ale warto go poświęcić, bo mimo burzliwych losów, wnętrze świątyni ma do zaprezentowania naprawdę wielkie bogactwa.
Po wizycie na Stephensplatz i zachwycie, jaki wzbudziła w nas Katedra Świętego Szczepana Męczennika, powłóczyliśmy się jeszcze chwilę uliczkami wiedeńskiego starego miasta, by ostatecznie zasiąść w knajpce zlokalizowanej w jednej z bocznych uliczek, napić się dobrego białego wina i zimnego piwa, i naładować akumulatory przed dalszą podróżą, która czekała nas nazajutrz.
W stronę Chorwacji
Do pokonania następnego dnia mieliśmy już niespełna 900 kilometrów, w tym drogę przez Słowenię, gdzie postanowiliśmy zaoszczędzić na opłatach za autostradę, o czym napisał Kamil w poście: Jak ominąć autostradę w Słowenii w kierunku Chorwacji.
Nasze volvo spisywało się bez zarzutu, więc w doskonałych nastrojach pokonywaliśmy kilometry, przybliżając się tym samym do upragnionego celu.
Do „naszej” Mastrinki w pobliżu Trogiru dotarliśmy wieczorem, gdzie powitał nas znajomy widok bardzo bliskiego morza, a nasi gospodarze – Ivan i Ivanka, wzorem ubiegłego roku powitali nas zimnymi napojami i uśmiechem. Mimo zmęczenia, cieszyliśmy się mającymi nadejść dniami pełnymi zapamiętanych i nowych miejsc, o których opowiem w następnym poście.
Część druga relacji z Chorwacji: Wielki powrót, czyli Chorwacja po raz drugi. Część 2 – Wyspa Čiovo i porywający Trogir
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Poproszę odrobinę wspaniałych widoków wiedeńskiej architektury,a a choć słodkości jeść nie powinnam, to maleńkim torcikiem Sachera nie pogardzę. ❤❤????
Już za miesiąc będę w Wiedniu. Nie mogę się doczekać!
Podziwiam Was – chciałbym tak samo jak Wy podróżować….
Gratulacje.
Trzymamy kciuki żeby się spełniły Twoje marzenia! Z doświadczenia wiemy, że wystarczy się odważyć i „postawić pierwszy krok”, nie musi być daleki 🙂
Lubię podróżówać. I dziwi mnie, że nie zaplanowałam sobie wycieczki ani w Wiedniu, ani w Chorwacji, Wieden chodzi mi po głowie już od dobrych kilku lat.
Sama Chorwacja również – być moze wybiorę się w okolicach maja albo czerwca bo wtedy będe planowała wypoczynek 🙂
Swoją drogą przepiękne zdjęcia, aż zachęcają do wycieczki 🙂