Na ślub, na Wiktorówki
Kilka miesięcy temu zadzwonił do mnie mój tato i powiedział, że chce wziąć ślub kościelny. Pomyślałem „super, będzie imprezka!”. W następnym zdaniu dodał, że chce go wziąć na Wiktorówkach. Wykonałem szybki research i okazało się, że ten kościół, a raczej Sanktuarium jest w Tatrach, więc szybko zastąpiłem w swoich myślach słowo „imprezka” na „wspaniała przygoda”. Mina Gohy mówiła natomiast, że chyba mnie łoś pokąsał, jak myślę, że się w Tatry z wózkiem dostaniemy. Jak to się skończyło? Już spieszę z opowieścią.
Jedziemy w góry
Ostatni raz w polskich górach byłem 13 lat temu, więc możliwość spędzenia kilku dni w Białce Tatrzańskiej bardzo mi się spodobała. Ślub miał być kameralny, więc poza młodą parą byliśmy my, moich dwóch braci i Kasia – dziewczyna mojego młodszego brata – Marcina. Z Olsztyna wyjechaliśmy około południa wybierając trasę przez Warszawę, Radom, Kielce i Kraków. Był to błąd bo zarówno w Warszawie jak i Radomiu straciliśmy ok. 3 godzin w korkach. Dużo lepsza jest trasa przez Sochaczew, Piotrków Trybunalski, Częstochowę, Katowice i Kraków i tą Wam polecam. Polecam Wam także karczmę znajdującą się ok. 20km na północ od Krakowa obok stacji Oiler. Pyszne, niedrogie jedzenie, a porcje ogromne.
Do Białki dojechaliśmy grubo po 23. Nocowaliśmy w pensjonacie Gerlach. Niestety były trzy schodki do wejścia, ale daliśmy radę. W środku już nie było problemów, ba nawet była winda.
Te trzy schodki nie pozwalają mi polecić Gerlacha osobom poruszającym się na wózkach, ale jeśli nie macie problemów ze schodami to serdecznie polecam to miejsce. W szczególności pokoje na ostatnim piętrze skąd jest piękny widok na góry.
Boże Ciało po góralsku
Następnego dnia po naszym przyjeździe wypadało Boże Ciało. Dowiedzieliśmy się od naszych gospodarzy, że są tylko dwa dni w roku kiedy górale uczestniczą we Mszy Świętej przyodziani w swoje regionalne stroje. Ruszyliśmy zatem do kościoła, głupio się przyznać, ale podekscytowani bardziej możliwością podziwiania strojów, niż samym obrządkiem. Powiem Wam, że było pięknie. Nawet malutkie dzieci, takie jeszcze w wózkach, miały na sobie wyraźne akcenty góralskiego stroju.
Ogromne wrażenie robił także całkowicie drewniany kościół. Wybudowany został on w XVII wieku przez miejscowych cieśli na miejscu strawionego przez pożar kościoła z XVI wieku.
„Na Morskie Oko jest tylko 2,5…”
Po powrocie z kościoła stwierdziliśmy, że chcemy zobaczyć trochę gór. Wybór padł na Morskie Oko. Mimo, że jeszcze „na nogach” byłem tam kilka razy to kompletnie nie pamiętałem jak daleko trzeba iść, aby dostać się nad to największe w Tatrach jezioro. W internecie sprawdziłem, że od parkingu do Morskiego Oka jest 2,5. Gdy dojechaliśmy na parking mieszczący się na Palenicy Białczańskiej, z którego mieliśmy wyruszyć w górę, okazało się, że owszem jest 2,5 ale godziny, a kilometrów jest ponad 8. Niemniej jednak moi współtowarzysze podróży stwierdzili, że damy radę. Wjechaliśmy zatem na parking (oczywiście płatny) i z nadzieją ujrzenia Morskiego Oka ruszyliśmy naprzód.
W tym miejscu zapraszam Was do przeczytania jak moim zdaniem niełaskawa jest relacja Tatrzański Park Narodowy – osoba niepełnosprawna.
Nasz entuzjazm jednak szybko minął. Po przejściu ponad dwóch kilometrów stwierdziliśmy, że dalsza wyprawa mija się z celem i trzeba wracać. Nadal nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem moich dwóch braci Maciek i Marcin oraz mój tato dali radę wepchnąć mnie aż tak wysoko. Jestem im za to bardzo wdzięczny bo widoki które, dzięki ich syzyfowej pracy ujrzałem, były niesamowite.
Jeśli interesują Cię atrakcje w Polsce to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Pod koniec tego emocjonującego dnia udaliśmy się karczmy w Białce Tatrzańskiej pod nazwą Litworowy Staw. Już sam budynek robił wrażenie, ale to co tam zjedliśmy, było istną poezją smaków i zapachów.
Tak naprawdę godnym polecenia jest tam wszystko, ale moim numerem jeden były gęsie wątróbki z wiśniami, podawane na patelni. Jeśli kiedyś mielibyście okazję być w tym miejscu, to gorąco je Wam polecam. A wątróbki wyglądały tak. Prawda, że pysznie? 🙂
Objedzeni po same uszy wróciliśmy do Gerlacha, aby odpocząć, bo jutro czekał nas wielki dzień. Dzień, który nas tu przywiódł.
Ślub na Wiktorówkach
Od samego rana Panie krzątały się poprawiając sobie urodę, a mój tato uparcie próbował załatwić dobrą duszyczkę, która wwiezie mnie samochodem na Wiktorówki. Uwierzcie, wejście tam nie należy do najłatwiejszych, a wjazd wózkiem jest nierealny.
Będąc jeszcze w Olsztynie, usilnie próbowaliśmy znaleźć kogoś, kto mógłby mi pomóc dostać się do Sanktuarium na Wiktorówkach, ale bezskutecznie. Z jednej strony miły góral z informacji turystycznej powiedział, że „da się tam wjechać wózkiem jeśli będzie miał Pan kogoś do pomocy i jak Pan wyjdzie o 10 to na msze na 13 Pan zdąży.” Z drugiej strony TPN kompletnie odradzał taką przejażdżkę, a jednocześnie w żaden sposób nie chciał pomóc w dotarciu na miejsce samochodem. Byliśmy w kropce.
Jednak upór mojego Taty się opłacił i dobra duszyczka się znalazła, a był nią o. Marcin – dominikanin mieszkający na Wiktorówkach. Byłem bardzo szczęśliwy, mimo to zdawałem sobie sprawę że nie będzie łatwo wskoczyć do wysokiego samochodu terenowego.
Pięknie ufryzowane i umalowane dziewczyny wskoczyły w buty sportowe, my zabraliśmy ich kiecki, nasze garnitury i ruszyliśmy na umówione spotkanie z o. Marcinem na Zazadnię. Zaparkowanie w tym miejscu to istny koszmar, jednak udało nam się nie spóźnić. O. Marcin zjechał po mnie czarnym, terenowym Suzuki. Po chwili, przy pomocy miłych panów parkingowych byłem już w środku i jechaliśmy razem z Gohą i Marcinem na ślub, na Wiktorówki. Po drodze, od o. Marcina usłyszałem kilka anegdot o wjazdach pod tą górę oraz dowiedziałem się, że pomógł nam, bo ujął go nasz upór i tak naprawdę nie może tego robić, bo jest rozliczany z celowości każdego zjazdu i wjazdu. Moim zdaniem niewątpliwie czuć było w tym wszystkim palec Boży. W pewnym momencie Goha z Marcinem musieli wyjść i przejść kawałek pieszo, bo nawet terenówka nie dałaby rady wjechać, mając obciążony nimi tył. Wysiedli i ruszyli trasą ze zdjęć poniżej.
My ruszyliśmy dalej. Po przejechaniu kilkuset metrów moim oczom ukazało się Sanktuarium Maryjne na Wiktorówkach.
Sanktuarium na Wiktorówkach, nazywane również Sanktuarium Matki Bożej Królowej Tatr lub Matki Bożej Jaworzyńskiej, leży na wysokości ok. 1200 m n.p.m. w bezpośrednim sąsiedztwie Rusinowej Polany, w Tatrach Wysokich. Jego powstanie związane jest z młodą pasterką Marysią Murzańską, której to w 1860 roku zaginęły tu zwierzęta, a w ich odnalezieniu pomogła jej Matka Boska, ukazując się dziewczynce pośród drzew. Na początku wisiał tu obraz Matki Bożej, potem kapliczka, a dziś na Wiktorówkach znajduje się całkiem sporych rozmiarów budynek, w którym urzędują Dominikanie. Figurka Matki Boskiej znajdująca się na ołtarzu Sanktuarium to ta sama figurka, która kiedyś stała w kapliczce utworzonej na Wiktorówkach przez górali. Znajduje się tu także kuchnia turystyczna, w której strudzony wędrowiec może liczyć na kubek herbaty oraz placówka TOPR. Ciekawym miejscem na Wiktorówkach jest tak zwana ściana pamięci. Na owej ścianie znajdują się tablice upamiętniające ludzi, którzy stracili życie w górach.
Po moim dojechaniu na miejsce i przybyciu „tradycyjnym środkiem lokomocji” reszty ślubnego orszaku, przebraliśmy się i po kilku schodkach dotarliśmy na ceremonię zaślubin.
Powiem tak, jeszcze nigdy w życiu nie byłem na ślubie w tak pięknym i wyjątkowym miejscu. Ceremonia tak wzniosłego, ważnego i wzruszającego sakramentu w niewielkim drewnianym, uroczym i pełnym pozytywnej energii kościele zasługuje na WIELKIE WOW! Tak samo WIELKIE WOW i jednocześnie świadectwo na wyjątkowość Wiktorówek czekało na nas po mszy. Otóż pielgrzym, który uczestniczył w ceremonii, złożył nowożeńcom życzenia, a mi życząc zdrowia, opowiedział swoją historię. Brzmiało to mniej więcej tak: „Kilka lat temu straciłem wzrok, nie widziałem kompletnie nic. Wtedy z żoną usłyszeliśmy o tym miejscu. Wybraliśmy się na Wiktorówki na tygodniowe rekolekcje. Codziennie wspinałem się do Sanktuarium i modliłem o to, by kiedyś móc wejść tu sam, żeby zobaczyć to miejsce… Jakiś czas po rekolekcjach zaczęły do moich oczu trafiać przebłyski światła. Było to coś niesamowitego. A teraz.., a teraz widzę! To miejsce jest wyjątkowe!”. Niestety nie pamiętam imienia tego Pana, ale pragnę go z tego miejsca serdecznie pozdrowić i jeszcze raz pogratulować mu pięknej wiary, która i w moje serce wlewa nadzieję!
Nie jesteśmy z Gohą „najlepszymi” katolikami, ale tam na Wiktorówkach, naprawdę czuje się inaczej, jakoś tak bliżej Boga i lżej, i… no właśnie, nie sposób to opisać. Wyjątkowości temu miejscu dodaje jeszcze jedno. Otóż są to ojcowie: Marcin, Mateusz i Marek – bracia Dominikanie pełniący posługę na Wiktorówkach. Wyjątkowi ludzie, którzy potrafią mimo, jak mniemam ciężkiej pracy, znaleźć chwilę, aby z uśmiechem na twarzy pogadać, zażartować czy tak po ludzku poplotkować. Kiedyś jeden z księży powiedział mi, że „dobry ksiądz, to ten po którym ciężko poznać, że jest księdzem; potrafi porozmawiać, jak kolega z ławki, ale jednocześnie nigdy nie przeciwstawi się swojej głębokiej wierze”. W moim mniemaniu ci trzej bracia, mieszkający tam na górze właśnie tacy są. Tacy Bracia.. po prostu.
Z Wiktorówek zwoził mnie, moją piękną żonę i brata o. Mateusz. Powiem tak, ma chłop nerwy ze stali. Myślałem, że wjazd jest hardcorowy, ale zjazd to dopiero rollercoster między turystami. W tym miejscu chciałbym jeszcze raz podziękować za umożliwienie mi uczestniczenia w tej ważnej dla mnie uroczystości. Nawet nie wiecie, Braciszkowie, ile radości i frajdy mi sprawiliście. Wielkie dzięki!
Jeśli liczycie na zniewalające widoki na góry to nie idźcie na Wiktorówki, a na Gęsią Szyję, bo przy dobrej pogodzie widok podobno zapiera dech w piersiach. Jeśli natomiast chcecie się na chwilę zatrzymać, uciec myślami i poczuć gdzieś w środku siebie wyjątkowość tego miejsca to pakujcie plecak już dziś! A i pamiętamy: nie śmiecimy i szanujemy czyjeś przekonania! Ja głęboko wierzę, że jeszcze kiedyś o. Marcin lub jakaś inna dobra duszyczka będzie miała „dobry humor” i trafię z powrotem na Wiktorówki do Królowej Tatr. 🙂
Z Góralem po górach i na Słowację
Nasz wyjazd się prawie kończył. Pan Władek, nasz gospodarz, gawędziarz, góral białczański, potomek tych którzy kiedyś wypasalii swe owce nad Morskim Okiem, w przeddzień naszego wyjazdu, zabrał nas w miejsca, do których zwykli turyści nie docierają, bo o nich nie wiedzą. Miejsce, do którego trafiliśmy na początku to polana oddalona o kilka kilometrów od miejscowości Rzepiska. Według naszego przewodnika rozciąga się z niej jeden z najpiękniejszych widoków na Tatry.
Nie mylił się. Góry były jak na wyciągnięcie ręki i kompletnie nic ich nie przysłaniało. Następnie udaliśmy się, dostępną tylko latem drogą, do małego drewnianego kościółka. Przy nim dowiedzieliśmy się, że Górale stawiają pomnik Św. Jana Pawła II wszędzie tam, gdzie był on z wizytą. Tutaj też był.
Kolejnym naszym przystankiem było Štrbské Pleso w Słowacji. W tej miejscowości znajduje się, położone w Wysokich Tatrach na wysokości 1346 m n.p.m., urokliwe jezioro o tej samej nazwie. Roztacza się stąd niezapomniany widok na góry, skocznię narciarską no i oczywiście samo jezioro nad którym można spotkać dzikie zwierzęta.
Jeszcze kilka informacji technicznych odnośnie dostosowania kompleksu Štrbské Pleso. Od parkingu aż pod samą skocznię prowadzi asfaltowa droga, więc jest ok. Jeśli natomiast chodzi o ścieżkę prowadzącą do i wokół jeziora to zbudowana jest ona z luźnego żwirku więc łatwo nie jest, ale z czyjąś pomocą do wykonania. Jeśli naszłaby Was chęć wstąpienia do jednej z znajdujących się tu restauracji to są podjazdy, dość strome, ale są.
Wracając z nad Szczyrbskiego Jeziora zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę u stóp drugiego, co do wysokości szczytu Tatr, Łomnicy (2632 m n.p.m.), by po zrobieniu kilku zdjęć wrócić do Białki.
Gdy dojechaliśmy pod nasz pensjonat dowiedzieliśmy się, że Pan Władek, nasz przewodnik po Tatrach produkuje „oscypka białczańskiego”, którego nazywa Gałką. Nie jest to typowy oscypek, ale nam bardzo smakował. Według mnie najlepszy jest grillowany z ziołami. Pycha!
Był to niestety nasz ostatni wieczór w górach. Podczas tej ślubnej podróży poznaliśmy wspaniałych i ciekawych ludzi, zobaczyliśmy piękne miejsca, pyszne jedzenie dało nam kilka kilogramów więcej, a ja dowiedziałem się, że po 13 latach nadal kocham góry, choć teraz smakują trochę inaczej. Białka pożegnała nas pięknym zachodem słońca i swoim nocnym obliczem.
Film z wyprawy w góry
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Ale cudowna relacja. Miejsce absolutnie magiczne 🙂
Dzieki za super opis!
Cała przyjemność po mojej stronie 🙂
Wyszłam za mąż na Wiktorówkach ???? to magiczne miejsce, wyjątkowe.
Mina krawca gdy mu powiedziałam, że muszę wnieść sukienkę w plecaku- bezcenna (z resztą jak wszystkich których zaprosiliśmy i poinformowaliśmy co i jak zostało zorganizowane). Było cudnie.
To piękne miejsce, niezwykłe i urocze!
Cztery dni temu tj. 19.09.2020 również tu wzięliśmy ślub… Magiczne miejsce. Czuć tu Boga. Ojciec Mateusz również pomógł zwieźć moją schorowaną Mamę w dół do Zasadni. Ceremonię pięknie prowadził o. Jerzy. Emocje jeszcze nad nie opuściły. Za rok jesteśmy tu znowu!
Fantastycznie! Piękne miejsce.
Życzymy wielu pomyślności 🙂