W cieniu del Teide, czyli „nasza” Teneryfa – część trzecia (Pico del Teide i Piramidy w Guimarze)
Od samego rana mieliśmy tylko jeden cel – zdobyć wreszcie wulkan Pico del Teide. Czy tym razem się uda? Czy nie będzie za mocno wiało? Co będziemy robić, jak się nie uda? Te wszystkie pytania pozostawały bez odpowiedzi w chwili, kiedy słońce wstawało nad oceanem. Patrząc na poprzednie dni, wiedziałam jedno – może nie być łatwo i chyba Pico del Teide znów nas pokona. Z drugiej strony jednak, przyzwyczailiśmy się już do tego, że w większości przypadków pojawiają się jakieś przeszkody, które trzeba pokonać. Takie właśnie rozmyślania towarzyszyły mi podczas picia porannej kawy o wschodzie słońca na kanaryjskiej wyspie.
Wulkan Pico del Teide
Siedząc na tarasie z moim wiadrem kawy (jak zwykł, mój kubek nazywać Kamil), patrzyłam na rysujący się na horyzoncie wulkan Pico del Teide i zastanawiałam się, co o nim wiem.
Zacznijmy może od nazwy samego wulkanu Pico del Teide i jego znaczenia dla rdzennych mieszkańców wyspy. Tide w języku Guanczów oznacza Piekielną Górę, która zgodnie z podaniami miała być miejscem zamieszkiwanym przez siły zła, a w szczególności przez demona Guayota. Jednakże to nie jedyna nazwa, jaką ochrzczono ten wulkaniczny szczyt. Inne to: Echeide lub Echeyde. Ważniejsze jednak od samej nazwy wulkanu, było jego znaczenie dla dawnych mieszkańców Teneryfy. Jak wspomniałam wyżej, Pico del Teide miało być siedliskiem zła i w związku z tym mieszkańcy robili, co mogli, by się przed nim uchronić. W górze odnaleziono liczne rytualne schowki zawierające znaleziska archeologiczne, nie pozostawiające większych wątpliwości co do ich rytualnego znaczenia. Dla Guanczów Teide, ponad wszelką wątpliwość, był świętą górą, zamieszkaną przez wspomnianego już demona Guayotę. Legenda głosi, że ów demon porwał boga światła i słońca (Mageca) i uwięził go pod wulkanem, pogrążając świat w mroku. Przerażeni Guanczowie błagali o pomoc swojego najwyższego boga, który zwyciężył Guayotę, zatykając nim krater wulkanu i uwolnił Mageca, a na świecie znowu zapanowała jasność. Od tego czasu Guayota stara się wydostać w czasie każdej erupcji wulkanu. Aby do tego nie doszło Guanczowie palili wielkie ogniska, aby go przestraszyć. Czy ta legenda jest prawdziwa? Nie mam pojęcia, ale jest na tyle ciekawa, że postanowiłam Wam ją przytoczyć, bo dodaje smaczku najwyższemu szczytowi Wysp Kanaryjskich – Pico del Teide.
Z naszego Costa del Silencio nie mieliśmy daleko do podnóża wulkanu, bo około 50 km, ale jak już pisałam w poście „W cieniu del Teide, czyli „nasza” Teneryfa – część pierwsza (Smocze Drzewo)”, odległości nie liczy się tu kilometrami, a czasem potrzebnym na ich przebycie. My potrzebowaliśmy około 2 godzin, żeby dostać się na parking u podnóża Pico del Teide, skąd kolejka Teleferico del Teide, przy odrobinie szczęścia miała nas dowieźć z poziomu 2356 m. n. p. m., na górną stację, znajdującą się na wysokości 3555 m. n. p. m. Od samego rana próbowałam się dodzwonić do obsługi kolejki, żeby sprawdzić warunki atmosferyczne panujące na górze, ale nie miałam szczęścia porozmawiać z istotą ludzką, tak samo jak nie miałam szczęścia wysłuchać automatu w języku angielskim (hiszpański rządzi ;)). Postanowiliśmy jednak spróbować, a jak się nie uda – myśleć dalej. Tym razem zadbaliśmy o nasze „cebulkowe” stroje na każdą okoliczność i ruszyliśmy w „stronę Słońca”. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy formacjach skalnych, Roques de Garcia, ale o nich więcej napiszę w kolejnym poście. Na tę chwilę, wystarczy powiedzieć, że są monumentalne, piękne i bardzo ciekawe. Zresztą, zobaczcie sami.
Jeśli interesują Cię atrakcje na Teneryfie to zajrzyj do naszych pozostałych artykułów.
Odwiedzamy wiele takich miejsc i sądzimy, że znajdziesz coś co Cię zainteresuje.
Dotarliśmy na parking, na którym (jak już wspominałam) miejsca dla osób niepełnosprawnych zlokalizowane są przy samej dolnej stacji kolejki.
Szczegółowe informacje o godzinach otwarcia i aktualnych cenach biletów polecam sprawdzać na oficjalnej stronie Teleferico del Teide. Dość dodać, że osoby niepełnosprawne wjeżdżają za darmo. Opiekun, czy jak wolicie – osoba towarzysząca – płaci normalnie. Pamiętać musicie natomiast o jednym – na bilecie znajdują się informacje dotyczące tego, ile czasu możecie spędzić na górnej stacji, żeby bilet powrotny się nie zdezaktualizował (na podziwianie szczytu macie moi drodzy około godziny czasu, jeżeli zakupiliście bilet w dwie strony).
Kolejna sprawa to zdobywanie samego szczytu. Na szczyt Pico del Teide prowadzą trzy drogi: dwie z nich zaczynają się w La Rambleta (szlak nr 11 i 12) i nie wymagają pozwoleń na wejście, trzeci natomiast – Telesforo Bravo (szlak nr 10) – prowadzi do krateru i tutaj potrzebne jest pozwolenie, o które radzę starać się jeszcze przed wyjazdem. Mnie interesował oczywiście tylko szlak nr 10, zatem tydzień przed wyjazdem postanowiłam złożyć wniosek online (link do wniosku). Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że się spóźniłam i z powodu ograniczonej liczby miejsc nie wejdę na krater! Radzę zatem odpowiednio wcześniej ustalić sobie, kiedy chcecie zdobyć szczyt (do wniosku potrzebna jest konkretna data i godziny). Jeżeli bardzo Wam zależy na pokonaniu tego trudnego szlaku, a miejsc nie będzie, to alternatywą jest nocleg w schronisku Altavista, który automatycznie daje potrzebne pozwolenie. Szlak numer 10 jest najtrudniejszym szlakiem, ale z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że jest również jedynym prowadzącym na sam krater.
Ma długość około 600 metrów (różnica wysokości to około 160 metrów), ale pokonanie go w jedną stronę zajmuje około 40 minut. Jest on również określany, jako szlak o wysokim stopniu trudności i absolutnie nie powinny się na niego porywać osoby ze schorzeniami serca czy płuc, jak również osoby z zaburzeniami ciśnienia. Osoby poruszające się na wózkach inwalidzkich też oczywiście w sferze marzeń mogą pozostawić plany wdrapania się na sam krater.
Tymczasem dotarliśmy do dolnej stacji kolejki i po zakupieniu stosownych biletów, skierowaliśmy się w stronę wagonika, co okazało się niekoniecznie takie proste. Dlaczego? Otóż, stacja jest dostosowana tylko w pewnym stopniu. Aby dostać się do samego wagonika, osoba niepełnosprawna (na wózku), musi pokonać takie oto schody:
Trochę mnie to zdziwiło, ale zaczerpnąwszy duży haust powietrza, popatrzyłam na Kamila, Tomka i Agę i stwierdziliśmy, że damy radę. Niemiło zaskoczyła nas informacja, że na górnej stacji czekają nas kolejne schody, ale póki tam nie dotarliśmy, staraliśmy się o tym nie myśleć. Obsługa Teleferico jest bardzo pomocna i okazało się, że walka z kilkoma schodami nie była taka trudna. Kolejna chwila i nadjechał wagonik. Podekscytowani i szczęśliwi ruszyliśmy w górę.
Nie przypuszczaliśmy, że bardzo szybko sprawy nam się pokomplikują. To, o czym w tym miejscu koniecznie muszę wspomnieć to dwie rzeczy. Po pierwsze kolejką pokonuje się ponad 1000 metrów wysokości w czasie zaledwie 8 minut, a zatem bardzo szybko. Po drugie (ściśle związane z pierwszym), naprawdę poważnie potraktujcie ostrzeżenia dotyczące zdrowia przed podjęciem decyzji o wjeździe na górę.
Już tłumaczę to na naszym własnym przykładzie. Podczas wjazdu, Tomek, który nie leczy się ani na serce, ani na nadciśnienie, ale gdzieś, kiedyś coś niegroźnego mu się zadziało, zaczął nam słabnąć. Zmieniał kolory, niczym kameleon (co wcale nie było śmieszne), drętwiały mu ręce, siniały usta, czuł suchość w gardle, pocił się i zauważyliśmy wyraźne spowolnienie mowy. Początkowo sądziliśmy, że to może lęk, bo nigdy tak wysoko nie wjeżdżał. Szybko się jednak okazało, że to pierwsze objawy AMS (choroba wysokościowa) i nie na żarty się przeraziliśmy, szczególnie, że jeszcze nie dojechaliśmy na górę a z metra na metr było gorzej. Reakcja na górze była natychmiastowa. Tomek poinformował pracownika Teleferico, że musi zjechać na dół, bo jest z nim kiepsko. Ktoś musiał z nim zjechać. Kami postanowił zrezygnować z widoków i towarzyszyć Tomkowi na dół. Ja tymczasem miałam zostać, zrobić takie foty i nagrać taki film, żeby wydawało im się, że tam byli. Razem z Agnieszką podenerwowane wyszłyśmy ze stacji i postanowiłyśmy spełnić oczekiwania naszych mężów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to schody, o których mówiono nam na dole.
Potem natomiast poszłyśmy zobaczyć, jak chłopaki zjeżdżają na dół i podziwiać widoki, a te były naprawdę piękne.
Jak okiem sięgnąć nic nie zasłaniało widoku. Udało mi się nawet dostrzec obserwatorium astronomiczne.
Człowiek ma wrażenie, że jest na dachu świata, ale wystarczy się obrócić, by zobaczyć, że do „dachu” z Pico del Teide jeszcze trochę pozostało.
Jakże żałowałam, że nie mam pozwolenia, by tam wejść. Nie było dla mnie istotne, ile potu musiałabym wylać i jak trudno byłoby się wspinać. Szczególnie, że znalazłam początek szlaku.
Trochę obaw budził kąt wchodzenia, ale widziałam te jaskrawe kurtki wchodzących ludzi i też pragnęłam tam być.
Postanowiłam jednak, że jeszcze tu wrócę i zdobędę stożek, tak jak poprzysięgłam sobie wrócić na Wielki Mur Chiński.
Moje samopoczucie na górze było po prostu doskonałe. Służyło mi rozrzedzone powietrze i mogłabym chyba zamieszkać na tej wysokości. Tymczasem kończył nam się czas na górze i trzeba było wracać. Pstryknęłyśmy zatem szybkie selfie i grzecznie ustawiłyśmy się w kolejce do wagonika, który miał nas zwieźć do naszych mężczyzn. Tomek był już w dobrej kondycji, więc zapakowaliśmy się do naszej „białej strzały” i ruszyliśmy w kierunku historycznych Piramides de Guimar.
Piramidy w Guimarze
Tak, to nie pomyłka. Okazuje się, że Teneryfa ma własne piramidy. Mało tego, piramidy te bardzo przypominają Piramidy znajdujące się w starożytnej Mezopotamii. Ale może od początku, czyli co tam w ogóle można zobaczyć poza samymi piramidami. W Guimarze na obszarze około 65 tysięcy metrów kwadratowych znajduje się Park Etnologiczny, który powstał w 1998 roku. Park jest dostosowany dla osób niepełnosprawnych, chociaż miejscami jest naprawdę stromo.
Kamil nie miał ochoty zwiedzać tego przybytku, więc poszliśmy we trójkę i po zakupieniu biletów weszliśmy do środka.
Park oferuje zwiedzającym zapoznanie się Thora Heyerdahla i jego teoriami na temat piramid. Dwa pawilony zawierają wystawy poświęcone Heyerdahlowi i modele jego statków, w tym replikę Ra II oryginalnych rozmiarów.
W samym Parku nie zauważyłam zbyt wielu zwiedzających, ale winna może była pogoda, bo piekielnie wiało. Mimo to postanowiliśmy pochodzić po samym parku i dokładnie wszystko sobie obejrzeć.
Sam park pełen jest przykładów roślinności Wysp Kanaryjskich i informacji o ich zastosowaniu. Ot, chociażby z tego kaktusa robaczków które żyją na krzaku opuncji figowej (dzięki Zuzanna) robiono barwnik do tkanin.
Barwnik farbował tkaninę na czerwono, zatem królewskie głowy odziane w czerwień mogły ją nosić (pośrednio) właśnie dzięki tej roślinie.
Najciekawszą oczywiście tutaj rzeczą są same piramidy. W 1991 roku sławny norweski badacz Thor Heyerdahl prowadził badania nad tym odkryciem i potwierdził że rzeczywiście Piramides de Guimar są prawie identyczne jak te w Peru i Meksyku.
Oczywiście byli i tacy, którzy sądzili, że są to jedynie kupy kamieni ułożone przez miejscowych rolników, którzy znajdowali je podczas orki i składali je na skrajach swoich pól. Jednak we wspomnianym już roku 1991 Thor Heyerdahl ponad wszelką wątpliwość obalił tę „rolniczą tezę”. Udowodnił, że kamienie na rogach piramid noszą wyraźne ślady obróbki, a także to, że przed ich budową, ziemia została wyrównana. Ponadto, materiał, z którego wybudowano piramidy, nie pochodził z okolicy. Piramidy w Guimarze zbudowane zostały bowiem ze skał wulkanicznych. Heyerdahl odkrył również, że piramidy zostały ustawione w szczególny sposób ze względów astronomicznych. Okazuje się, że Piramides de Guimar są ustawione w osi zachodniej.
Oznacza to, że kiedy 21 lipca (przesilenie letnie) stanie się na platformie najwyższej z piramid, ujrzeć można podwójny zachód słońca. W jaki sposób? Otóż, słońce zachodzi za wysokim szczytem górskim, pojawia się ponownie i zachodzi jeszcze raz za kolejną górą. Na własnej skórze tego nie sprawdziłam, bo do przesilenia letniego było jeszcze kilka miesięcy, ale może ktoś z Was będzie tam w stosownym czasie i da mi znać czy to prawda.
Thor Heyerdahl udowodnił oryginalność piramid, ale pomimo wysiłków, nie mógł początkowo ustalić wieku piramid i ich możliwego związku z Guanczami, chociaż pod jedną z nich okryto jaskinię pochodzącą z okresu, kiedy Guanczowie zamieszkiwali Teneryfę.
Ja tak już mam, że lubię wiedzieć cokolwiek o miejscach, które odwiedzamy (Kamil ma tak samo), więc szukając dociekliwie udało mi się ustalić, że norweski badacz nie mógł powiązać Piramid w Guimarze z Guanczami, bo tego związku po prostu nie było. Mało tego, wyniki najnowszych badań wskazują, że najprawdopodobniej piramidy zbudowane zostały stosunkowo niedawno, bo na początku XIX wieku. W związku z czym niemożliwym jest, by miały związek z jaskinią Guanczów odkrytą pod piramidami.
Kiedy dowiedziałam się, że jest tu jaskinia, zacierałam ręce, że znowu gdzieś wejdę i poczuję się jak pionier. Ale chyba wiedzieli, że tu przyjadę, bo jak widzicie – wszystko ogrodzili. Lekko zatem niepocieszona faktem założenia „antygohowych” zabezpieczeń, wspólnie z moimi współtowarzyszami, udałam się do samochodu i wróciliśmy do naszego tymczasowego domu planować kolejne, ostatnie już dni naszej kanaryjskiej wyprawy, na relację z których już dzisiaj serdecznie Was zapraszam.
Kliknij aby przeczytać ostatnią część relacji z Teneryfy.
Nasz film z Teneryfy, w którym pokazujemy też wulkan Pico del Teide
Zapraszamy na nasze grupy
Dołącz do nas na YouTube!
Znajdziesz tam filmy z podróży po Polsce i świecie.
Bardzo ciekawe wpisy, mam tylko drobna uwage-czerwony barwnik robi się z robaczkow które żyją na krzaku opuncji figowej,a nie z samej rośliny. Przed Wyspami Kanaryjskimi to Polska była liderem w produkcji karminu-powstawal z tzw.czerwca polskiego
Człowiek uczy się całe życie. 🙂 Tak na marginesie, na tablicach informacyjnych w Guimarze pisali tylko o roślinie, ale może to błąd w tłumaczeniu na angielski. Dziękuję za zwrócenie uwagi na ten błąd i już go poprawiam. Gratuluję wiedzy!
Ciekawie opisujecie swoje podróże. Gratuluje odwagi mimo wszystko! Ja będąc w Turcji korzystałam z wycieczki fakultatywnej Teleferic z Antalya i powiem szczerze, że też nie najlepiej się czułam ale dotrwałam do końca wycieczki, widoki były wspaniałe! 🙂
I ja tam byłem razem z żoną we wrześniu 2015. Mieliśmy pozwolenie wejścia na szczyt, ale szybki wjazd odczuwalny na wysokości górnej stacji i zbyt krótki czas na aklimatyzację szybko zmusiły nas do rezygnacji z podejścia, a był to nasz cel zasadniczy. Lepszym rozwiązaniem jest nocleg w schronisku pod Teide i wejście na szczyt następnego dnia.
Mimo tego niepowodzenia z wycieczki jesteśmy bardzo zadowoleni. Objechaliśmy wyspę wzdłuż i w szerz, przeszliśmy wąwozy Masca i Barranco del Infierno, przejechaliśmy góry Anaga od San Andrés do Los Cristianos, zwiedziliśmy La Gomere z polskim biurem podroży If Activ Tenerife, a ponieważ nie widzieliśmy wszystkiego, planujemy powtórkę z rozrywki.
Dziękuję za świetny wpis. No cóż, Teide pozostaje niezdobyty przez wielu podróżników. Mam nadzieję, że niebawem zawitam na Teneryfę, ale jako że będzie to pierwszy raz i oczywiście pozwolenia już się nie da załatwić, ten wulkan zostawię na kolejną wyprawę. Bardzo jestem ciekawa Teneryfy, bo wiem, że jest ona bardzo różna od znanej mi z kilkukrotnego pobytu Lanzarote.
Pozdrawiam 😉
Polecam chociaż wjazd kolejką pod wulkan.
Fajowy opis i duży plus za odwagę i chęć zwiedzania takich miejsc jak Teide. Polecam zobaczyć ciekawy film. szczególnie ostatnie kilka minut.
https://www.youtube.com/watch?v=41QoUBUgNrQ&t=277s
Sam niebawem wybieram się na Teneryfę, dlatego studiuję pomocne artykuły. Pozdrawiam
Dzięki. Fajne widoki ze szczytu 🙂 Szko, że nie dałbym rady tam wjechać.
Udanej wyprawy na Teneryfę!